21.
Zabawa razem, ale najlepiej osobno
My
(zachodni turyści) i oni (miejscowi w odwiedzanym kraju) jedynie
pozornie przebywamy razem. Wspólnie być może robimy coś w czasie
zorganizowanej wycieczki albo warsztatów kulinarnych. Wspólnie być
może kręcimy się po tym samym bazarze, przy czym będąc tam, mamy
odmienne cele. Miejscowi kupują rybę, a my chcemy uwiecznić jak
pakują ją do siaty (najlepiej dłonią utytłaną rybimi łuskami i z brudem pod paznokciami). Przemieszczamy się być
może również wspólnie, choć my robimy to z braku dostępnej
alternatywy (tej wygodniejszej) lub żeby uwiecznić i poczuć
(najlepiej jednak tylko przez chwilę) w jakich to oni
jeżdżą warunkach.
Obcowanie
ze sobą kończymy wieczorem (może z wyjątkiem amatorów seks
turystyki), kiedy to my siadamy
w barze po jednej stronie ulicy, a oni w barze po drugiej stronie.
Rzadki to widok, gdy siadamy razem pod jednym dachem. Chcemy być
wśród nich,
ale na swoich warunkach, które dla miejscowego rzadko kiedy będą
do udźwignięcia finansowo. Segregacja jest oczywista i tworzymy ją
sami. Obcokrajowiec raczej usiądzie bliżej swoich, a miejscowi
również czują się lepiej, siedząc we własnym sosie. Zdarzają
się odstępstwa od tej reguły, ale obraz ten wciąż jest daleki od
ideału.
Wieczorem,
w kambodżańskim Sikhanoukville, biali (jesteśmy rasą
przeważającą) bawią się na plaży. Zasiadają na leżakach i
pufach, sącząc drogie (jak na warunki w Kambodży) zachodnie wina i
Heinekena. Część z nas zajmuje też miejsca przy stoliczkach z
białym obrusem i przy zapalonej świeczce. Stoliczki rozstawione są,
rzecz jasna, na plaży, bo chodzi w końcu o romantyczny wieczór,
powiew przyjemnego wiaterku i rzut okiem na „końcówkę” zachodu
słońca. W tym czasie stoliki zapełniają się zamówionymi
potrawami. A te serwuje się w bielutkiej zastawie. Inna grupa
białych (głównie ci naprawdę budżetowi i odbiegający od
współczesnego wizerunku „flashpackera” oraz młodziutkie
szczawiki w czapkach tył na przód) wybiera bardziej budżetową
formę rozrywki, siedząc we własnych hostelach. A te przyciągają
ulotkami i reklamują nocne pool party przy hektolitrach taniego piwa
z nalewaka (porządnie chrzczonego). Miejscowe rodziny zbierają się
w tym czasie wraz z dziećmi pod pomnikiem z parą złotych lwów.
Siedzą na schodkach, gawędzą i pstrykają selfiaki z wielkimi
paszczami drapieżników w tle. Nieco dalej znajduje się inne
miejsce miejscowych – chodzi o bary pod altankami, gdzie przechyla
się głównie tanie whisky Mekong.
Również tutaj panuje zgiełk, ale jest nieco inny niż ten przy
hostelach z rozkręconą imprezą przy basenie. W bogatych miastach,
takich jak na przykład, Bangkok, wygląda to nieco inaczej, bo
więcej też jest i Tajów z kasą. A co za tym idzie, częściej
jesteśmy widziani razem. Chociaż, w gruncie rzeczy, to jedynie
powierzchowne wrażenie. Zdecydowana większość miejscowych
przesiaduje nocą nie w barach z zacięciem rockowym i kuflem Guinnessa w dłoni i nie w fajnej knajpce w klimacie
lawendowej Prowansji, lecz w najzwyklejszym streetfoodzie, popijając
przyniesioną przez siebie flaszkę lokalnej lub zachodniej whisky.
Sporo młodych Tajów można również spotkać, jak siedzą na
schodkach przy galeriach handlowych i popijają piwka w towarzystwie
przyjaciół. Policja nikogo tam nie pacyfikuje. Nie ma zresztą ku
temu podstaw, bo nikt się nie awanturuje. Na Bali spotkaliśmy się
po raz pierwszy w czasie tego wyjazdu z celową segregacją. Niektóre
bary i knajpy kuszą niskimi cenami drinków, shotów i długimi
happy hours, ale oferta skierowana jest tylko do obcokrajowców (co z
premedytacją podkreśla się w
ulotce). Miejscowi nie mają tam wstępu, no chyba, że są
szczęśliwymi posiadaczami karty członkowskiej lokalu (obstawiam,
że to rzadkie przypadki i pewnie dotyczą miejscowych dziewczyn, bo
pójście na nocną imprezę to dla nich również pewnego rodzaju
inwestycja).
|
Sikhanoukville. Kambodża |
|
Lokal o typowo wietnamskim charakterze. Wyspa Cat Ba |
22.
Witryny w sklepach zachodnich marek
Globalizacja,
jak wiadomo, rządzi się swoimi prawami. Wszystko wszędzie musi być
identyczne lub identyczne inaczej, czyli z uwzględnieniem lokalnych
subtelności i oczekiwań (w Tajlandii przed wejściem do lokalu Mc
Donald'sa stoi klaun w pozycji modlącego się buddyjskiego mnicha).
Przełykam zatem dekoracje w stylu bałwanka i śnieżynek w Dhace
(Bangladesz). Przełykam choineczkę na dworcu w Nay Pyi Taw (Birma)
i wielgachną choinę z kolorowymi prezentami na lotnisku w Yangon
(Birma). Przełykam jajeczka czekoladowe i kurczaczki w Bangkoku.
Złota jesień i kolorowe liście pod manekinami na witrynach w
Szanghaju też są do przeżycia (mimo, że mało kto widział tam
jesień w tak cieszącym oko wydaniu na żywo). Wszystko dla ludzi.
Zastanawia mnie tylko, czemu manekiny muszą przedstawiać dobrze
zbudowanych i wysokich białych (bo nawet nie Czarnych lub Latynosów)
albo szczupłe i równie wysokie białe z zachowaniem proporcji ciała
prosto z fashion.tv (tym bardziej, że wyglądowi Azjatek niczego
zarzucić nie można, a i zdolności do tycia mają naturalnie
mniejsze niż kobiety na Zachodzie)? Związek manekina ze światem
zachodnim nierzadko jest dodatkowo podkreślony niebieskim lub
zielonym kolorem oczu oraz blond włosami, czyli tym co w samej Azji
naturalnie nie występuje. A potem dziwimy się, że przemysł
kosmetyczny i chirurgia plastyczna cieszą się niebywałą
popularnością właśnie w tej części świata. W oczach wielu z
nas, piękne jest w końcu tylko to, co zaprezentowano na witrynie i
takiego wzorca za wszelką cenę, a często i bezwiednie, kurczowo
się trzymamy. Niejako sterujemy zatem, co dość banalne,
azjatyckimi oczekiwaniami.
|
Dobrze, jak rybki wychodzą estetycznie. Kota Kinabalu. Borneo |
|
Ostatnia porcja benzyny, a przy drodze nikt nie sprzedaje. Kambodża |
23.
Łazienka w knajpach lokalnych
Lokalna
stołówka w Azji to nic innego jak biznes rodzinny, zlokalizowany w
bliskości domu lub jego środku. Kibelek zatem jest również
domowy, tzn. ten sam, z którego korzysta rodzina właścicieli
lokalu poza godzinami pracy. Kibelki niezależnie od swojej formy i
standardu – a te są przeróżne, od ubikacji połączonej z
prysznicem i ślicznie wykafelkowanej, przez ubikację połączoną z
prysznicem, gdzie stoimy w wodzie po kostki, bojąc się dotknąć
warstwy tłuszczu i brudu na farbie i tynkach, po konstrukcje
drewniane, obficie dziurawe, na które często możemy trafić na
brzegach rzek, kanałów i jezior (a czasem również w pasach
nadmorskich), w których to konstrukcjach dziura prowadzi prosto do
wspomnianych rzek, kanałów i jezior – mogą zaskoczyć nas
praniem rozwieszonym gdzieś wewnątrz na linkach albo miednicą z
pomyjami, którą to należy przestawić, jeśli zależy nam na
załatwieniu własnej potrzeby. Zdarza się, że tuż za ścianą
(np. bambusową lub z cienkich sklejek), jakby nigdy nic, klęczą
panie, skrobiąc i obierając warzywa lub myjąc gary i naczynia po
wcześniejszych klientach. W niektórych kibelkach możemy trafić na
beczkę z wodą do kąpieli. A ta jest już przygotowana do
wieczornych kąpieli. Zdarzają się kosmetyki lub przedmioty
domowego użytku, których domownicy zapomnieli zabrać lub które są
tam pozostawione celowo. Wchodząc zatem do kibelka w lokalnych
knajpach w Azji, mamy doskonałą okazję do wejścia bez pytania
(lecz za przyzwoleniem) w prywatne życie prowadzącej lokal rodziny.
|
Chińczycy przy brzegu, w wodzie po kolana. Czarująca wyspa Mamutik. Borneo. |
|
Czarująca wyspa Mamutik. Borneo |
24.
Weekend
Ciężko
jest spędzać czas wolny z Azjatami, bo ci mają nawyk pędzenia
prosto po pracy lub przed weekendem do domu rodzinnego. Wiedzieliśmy
już o tym wcześniej, a dodatkowo potwierdziły to relacje
znajomego, który siedział w Bangkoku na wymianie studenckiej.
Próbował on spędzić z kolegami ze studiów chociaż jeden wspólny
weekend, ale bez powodzenia. Ja również próbowałem wykorzystać
epizod pracy na uniwersytecie w Bangkoku na bliższe pogadanki po
zajęciach lub zwyczajne (moim zdaniem), luźne spotkanie weekendowe
ze współpracownikami. Również bez powodzenia. Wspólne wyjścia
„na miasto” w piątek czy sobotę albo zwykłe spotkania przy
kawie po robocie nie dochodziły do skutku, bo na przeszkodzie stawał
obowiązkowy wyjazd do rodziny. W przeciwieństwie do młodych
Europejczyków, którzy bez większych rozterek potrafią znieść
długą rozłąkę z bliskimi, dla Azjatów utrzymanie bliskiej
relacji z rodziną to sprawa priorytetowa. O spędzenie weekendu z
miejscowym nie jest zatem łatwo. Jasne, alternatywą zawsze może
być Couchsurfing lub inne społeczności internetowe tego typu, ale
warto mieć na uwadze, że członkowie tych społeczności są
osobami, które patrzą na życie zazwyczaj już bardziej po naszemu,
czyli po europejsku (amerykańsku).
|
Po selfiaku. Miri. Borneo |
|
Po selfiaku przy zachodzie. Miri. Borneo |
25.
Śluby – sala weselna
Można
przyjąć, że w dzisiejszej Europie wesela na 200-300 osób to już
niezwykle huczna zabawa. W Polskich miastach, liczba gości utrzymuje
się na poziomie plus minus stu osób. Na wsiach granicę owej
średniej można podnieść do 200 gości, co jest wartością niższą
niż średnia z przeszłości. Chodzi o pieniądze – wiadomo.
Poza tym, odchodzimy powoli od zapraszania na siłę wszystkich
kuzynów i kuzynek oraz ciotek i wujków, których sama para młoda
często nigdy wcześniej na oczy nie widziała, ale nie wypada ich
nie zaprosić, bo 20 lat wcześniej rodzice też otrzymali
zaproszenie. W różnych krajach azjatyckich (sprawdziliśmy
empirycznie w Tajlandii, Malezji, Bangladeszu, Indonezji i Indiach),
śluby to cały czas nie setki gości, a tysiące. Ceremonia ślubna
trwa nie jeden, a kilka dni i poprzedzają ją równie huczne
uroczystości przedślubne. W Indiach i Bangladeszu takie 2 tysiące
gości spotykają się w jednym miejscu, tworząc nieprzebytą masę
ludzką. W Tajlandii, Malezji i Indonezji, goście zjawiają się
partiami. Ktoś przyjeżdża na godzinę lub dwie i wyjeżdża, a
jego miejsce zajmuje kolejny gość. Duża liczba gości wymusza na
rodzinie specjalne miejsce na zorganizowanie uroczystości. Świetnie
nadaje się do tego czyjeś pole lub inny kawałek ziemi, gdzie można
rozstawić altanki, ławy i krzesełka dla gości. W Tajlandii,
Malezji i Indonezji obserwowaliśmy śluby właśnie w takich
miejscach. O wynajęcie sali weselnej o niezbędnej powierzchni
bardzo trudno, a nawet jak taka się znajdzie, mało kogo stać na
jej wynajem dla tak dużej liczby gości. W Bangladeszu
najpopularniejszym terminem na organizację ślubu jest czas od końca
listopada do stycznia. Przebywając w dużych miastach, w tych
właśnie miesiącach co i rusz wpadniemy na jakąś ceremonie ślubną
lub przedślubną (można spokojnie wziąć w nich udział, uprzejmie
o to wcześniej pytając). Nam nikt nie odmówił. Śluby w Dhace i
Chittagongu są najczęściej organizowane w podziemnych parkingach
samochodowych np. w galeriach handlowych. Parking jest na tę
okoliczność czyszczony z samochodów i zdobiony kokardami. To
jedyne dostępne miejsca o powierzchni wystarczającej na tak dużą
uroczystość. Para młoda zasiada na improwizowanym podwyższeniu.
Tuż obok nich miejsce zajmuje DJ (rozwiązanie bardzo popularne w
Dhace i Chittagongu), który świdruje mózgi gości elektronicznym
bitem prosto ze swojej konsoli. Należy się liczyć z decybelami,
które nie ustępują natężeniem dobrej jakości koncertom.
|
Babies grave. Toraja. Sulawesi. Indonezja |
|
Rytualne walki byków, poprzedzające uroczystość pogrzebową. Toraja. Sulawesi. Indonezja |
|
Jeepney. Transport miejski. Manila. Filipiny |
|
Ładnie wybetonowana, równo przystrzyżona, symetryczna i ciesząca oko plaża resortowa. Wyspa Cat Ba. Wietnam |
|
Selfiak też musi być. A jakże!!! |
Pozdrawiamy serdecznie.
OdpowiedzUsuń