Przełęcze pokonaliśmy dość sprawnie.
Ciemności złapały nas dopiero w połowie zjazdu, już po
najgorszych serpentynach. Jazda z prawie sprawnymi hamulcami zrobiła
jednak swoje. Wyłaziło z nas zmęczenie. Do tego wszechobecny kurz
i ta drażniąca skłonność kirgiskich kierowców do jazdy na
włączonych długich światłach! Z przyjemnością przywitaliśmy
bramki kontrolne (na trasie Osz – Biszkek znajdziemy dwa punkty z
bramkami jak na autostradach). To punkty opłat (wysokość opłaty
zależy od rejestracji samochodu. Jeśli samochód zarejestrowany
został w Kirgistanie, płacimy mniej, jeśli samochód ma
rejestrację zagraniczną – płacimy więcej. My jeździmy na
blachach lokalnych, więc na bramkach potraktowano nas jak
miejscowych). I teraz tak: nie zgubmy potwierdzenia uiszczenia
opłaty, które otrzymaliśmy przy bramkach. Trzeba ten kwitek okazać
przy bramkach wyjazdowych. Jeśli go zgubimy, zażądają od nas
ponownego uiszczenia opłaty za przejazd całego odcinka. Rzecz
jasna, zdarzają się wyjątki, co też miało miejsce w naszym
przypadku, bo zdążyliśmy gdzieś posiać nasz paragon. Dorota
bardzo poprosiła pana kontrolera o niepobieranie ponownej opłaty i
ten otworzył bramki. Kochany!
Jechało się coraz marniej. Wszystko
dlatego, że tutejsi kierowcy zdają się nie rozumieć, iż nocną
jazdę można odbyć bez permanentnie włączonych długich świateł.
Byliśmy oślepiani co i rusz. Najgorzej z ciężarówkami, bo te
mają reflektory dokładnie na wysokości oczu. Do tego ten parszywy
pył!
W takich też okolicznościach chwilowego
oślepienia i zapylonej widoczności nie zatrzymałem się przed
znakiem stop (ten znajdował się kawałek za bramkami).
W powietrzu mignęło czerwone światełko.
To funkcjonariusz drogówki (gaisznik) nakazywał nam zjechać na
pobocze.
- Dobry wieczór. O co chodzi? - zapytałem
nieśmiało.
- Naruszyliście zasady ruchu drogowego.
Nie zatrzymaliście się przed znakiem stop.
- Jakim znakiem? Tam nic nie widać!
Wszędzie pył i oślepiające ciężarówki.
- Przed znakiem stop należy obowiązkowo
zatrzymać pojazd. Przygotujcie dokumenty i skierujcie się do
posterunku.
Na posterunku czekało już kilku
funkcjonariuszy.
- Nie zatrzymaliście się przed znakiem
stop. To naruszenie zasad ruchu drogowego. O proszę, sami spójrzcie
na ekran telewizora. Widzicie? To wy, prawda? Należało się
zatrzymać, a wy jedziecie.
- Tak, myślę sobie, kiedy w tym pyle i
kurzu nic kurwa nie widać.
- To wykroczenie karane jest mandatem.
- A ile kosztuje taki mandat?
- Za niezastosowanie się do znaku stop
taryfikator przewiduje mandat w wysokości 2000 somów. Do tego 20
somów za usługę administracyjną. Czyli 2020 somów.
- Ile? A przewidujecie jakieś zniżki dla
studentów? Pierwszy raz złamałem przepisy w Kirgistanie. To może
skończymy na upomnieniu?
- Zróbmy tak. Zapłaćcie 1000 somów i po
sprawie.
- A nie da się w ogóle bez mandatu?
- Spójrzcie uważnie – funkcjonariusz
otworzył szufladę swojego biurka – tutaj trzymamy dokumenty
kierowców, którzy złamali przepisy i nie mogli od razu opłacić
mandatu gotówką. Te dokumenty oddajemy dopiero po zapłaceniu
mandatu. To standardowa procedura…
- Jasne. Zrozumiałem. Zaraz przyniosę
1000 somów.
Przy samochodzie okazało się, że
kompletnie padła nam jedna z opon i najwyraźniej ostatnie kilometry
jechaliśmy na feldze. Opłaciliśmy mandat i ruszyliśmy w
poszukiwaniu wulkanizacji. Ta znalazła się jakieś 500 metrów
dalej. Nawiasem mówiąc, z tymi oponami to ciekawa sprawa, bo w
terenie górskim musieliśmy je kontrolować i dopompowywać co jakiś
czas, podczas gdy na niżej położonych odcinkach drogi opony
sprawowały się znakomicie. Podejrzewamy, że swoje paluchy maczało
w tym ciśnienie atmosferyczne, ale to tylko taka nasza teoria
spiskowa. Innego wytłumaczenia nie znaleźliśmy.
Zaparkowaliśmy na poboczu i przeszliśmy
na drugą stronę szosy. Wulkanizacja wyglądała na zamkniętą, ale
należało to sprawdzić. Całe to chodzenie zajęło może pięć
minut. W drodze powrotnej do samochodu zwróciłem uwagę na pojazd,
który powolutku i jednostajnie toczył się wzdłuż szosy. Bez
świateł. Szary. Opel. Zupełnie jak nasz.
- O kurwa! - wymsknęło mi się i już
przebiegałem drogę pomiędzy tirami. Dopadłem opla i próbowałem
otworzyć drzwi. Pieprzone stare samochody i pieprzony zamek
centralny, którego nie mogę otworzyć pilotem! Dopadłem do drzwi,
ale nie byłem w stanie dostać się do środka. Samochód jechał
poboczem po wybojach przez co nie mogłem trafić kluczykiem do
zamka. Frustrujący to moment, tym bardziej że na ostatnich metrach
vectra nieco skręciła i teraz zbliżała się już do szosy. Jak
nam cała wyjedzie na drogę to będzie niezły klops! W końcu udało
się jakoś zaprzeć nogami o asfalt i zatrzymałem uciekinierkę.
Adrenalina powoli odpuszczała i zacząłem słyszeć Dorotę
śmiejącą się przy drugim poboczu. Całe zajście faktycznie
musiało wyglądać komicznie! Nie ma to jak białasy na wakacjach! -
zdawały się mówić twarze dwóch dziewczyn, siedzących na
schodkach jednego z pobliskich sklepików.
Szczęśliwie dla nas, felga nie pocięła
opony. Napompowaliśmy flaka i ruszyliśmy w poszukiwaniu czajchany
do przekimania. A ja dostałem nauczkę, żeby kontrolować
prawidłowe wrzucenie pierwszego biegu w naszym opelku nie dwa razy,
a trzy. Teraz już sprawdzam! :)
Wstaliśmy o 6:00 rano. Do Biszkeku
pozostawało około 50 kilometrów. Naszym celem był Issyk-kul, więc
postanowiliśmy ominąć stolicę. Trąbienie i zajeżdżanie drogi w
skali makro o 7:00 rano to trochę za dużo. Odbiliśmy na obwodnicę,
która prowadzi w stronę granicy kazachskiej, do Ałmaty. Obwodnica
łączy się ponownie z główną drogą do Bałykczy nad Issyk-kulem
jakieś 40 kilometrów za Biszkekiem. Była zupełnie pusta!
Celowo nie włączyłem świateł mijania.
Obserwowałem chwilę kierowców, a że większość z nich olała
światła mijania, zrobiłem tak samo. Szybko okazało się, ze to
był błąd. Zdążyliśmy odbić na obwodnicę i od razu złowili
nas gaisznicy.
- Dzień dobry. Złamaliście zasady
kodeksu ruchu drogowego. Za jazdę bez świateł wypisuję mandat w
wysokości 500 somów.
- Kurwa – przemknęło mi przez myśl –
poranek, 7:30, a ja już mandat oberwałem. W dupie mam takie
jeżdżenie. - A nie możecie nas puścić bez mandatu?
- A to Wasz samochód?
- Tak. Kupiliśmy w Oszu.
- Na podstawie „doverennosti”
(popularna tutaj umowa kupna-sprzedaży)?
- Tak. Tak.
- A to Wasze prawo jazdy?
- Tak.
- A piliście coś dzisiaj?
- Kto? Ja? Nie nic nie piłem!
- Dmuchajcie – funkcjonariusz podał mi
zrolowaną w trąbkę kartkę w kratkę z zeszytu.
- Piliście! - zawyrokował po poniuchaniu.
- Nic nie piłem. Sprawdźcie sobie
normalnym alkomatem.
- A macie swój alkomat?
- Słucham? Nie mam alkomatu.
- No my też nie. A wczoraj nie piliście?
- Nie piję kiedy prowadzę.
- To co, w ogóle nie pijecie? No dobra.
Przynieście 200 somów i możecie jechać.
Tym miłym akcentem kończymy relację z
pierwszego tysiąca kilometrów Vectrą z 1991
roku. Tych tysięcy było w sumie
trochę więcej, ale ten pierwszy dostarczył największych emocji,
niejednokrotnie większych niż autostop.
Sam autostop cały czas również
nam towarzyszył
– tym razem stanęliśmy po
drugiej stronie.
Otóż, nasza
srebrna strzała rzadko przewoziła na tylnym siedzeniu
powietrze. Jej rekord to 7 pasażerów (5 dorosłych i dwójka
dzieci). Każda przejażdżka powyżej 20 kilometrów, a czasem nawet
jeszcze krótsza, kończyła się zabraniem jakichś autostopowiczów.
W ten sposób ciągle mogliśmy poznawać Kirgistan, słuchając
ciekawych historii i zaskakujących uwag. Od jednego pana
dowiedzieliśmy się, że południowe wybrzeże Issyk-Kula wciąż
jeszcze jest jak „krasivaya i
devstvennaya devushka”, a jedna
pani, którą podrzuciliśmy
sto kilometrów do Bałykczy,
obsypała całą
podłogę vectry pysznymi jabłkami, gruszkami i morelami ze swojego
ogrodu. Nie wspomnę już o podwożeniu dzieciaków do szkoły,
zwłaszcza dziewczynek w uroczych, białych kokardach i z różowymi
plecakami Hello Kitty.
Zwiedzanie
Kirgistanu na czterech kółkach jest
fascynujące głównie z tego powodu.
Nieważne więc, czy nabędziemy (za
radą lonely planetów) furę 4x4 czy takiego starego grata, jakiego
kupiliśmy my. Latem większość dróg jest przejezdna,
więc jeśli nam się nie spieszy, nie ma przeciwwskazań. Przygody po drodze, ten zapach smaru na
koszulce czy znajomość wszystkich punktów wulkanizacyjnych na
trasie Biszkek-Osz, bezcenne!
No i w końcu, po 3 dniach jazdy, dotarliśmy z Osza nad Issykkul :) |
Jak zawsze warto było! |
W maju woda jeszcze lodowata a we wrześniu jak marzenie! :) |
Przystanek - kałpak |
Nic tylko myć zęby i iść przez góry do Ałmaty. |
Droga z Biszkeku nad Issykkul (do Bałykczy) na sporym odcinku to fajna dwupasmówka w świetnej kondycji. |
Na północy Kirgistanu dojedziemy do Cholpon-Ata bardzo fajną i nowiutką drogą. Jeszcze w grudniu 2015 nie było jej. Droga powstała przy okazji Olimpiady Koczowników. |
Trzeba uważać na pobocza. Jedna fotka czasem może nas słono kosztować. |
Goresh czyli zapasy. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz