Jak tylko zrobiła się poranna szarówka
(pod koniec sierpnia słońce w Dżalalabadzie zaznacza swoją
obecność jakoś po 6:00 rano), spakowaliśmy manatki i z wałem
korbowym i jego nowym korpusem pod pachą wyskoczyliśmy na
sprawdzone miejsce do łapania autostopu. Lecz,
zanim tam dotarliśmy,
podjechał do nas młody chłopak, pytając gdzie jedziemy. Chciał
1.000 somów za naszą dwójkę (jechaliśmy do Toktogula, czyli 300
km), my zaproponowaliśmy 500 somów i stanęło na naszym. W końcu
facetowi i tak było po drodze, a nam zależało na dostarczeniu
części przed południem. Po 12:00 zaczyna się tutaj przerwa
obiadowa i istniało realne zagrożenie, że naprawa opla przeciągnie
się do późnego popołudnia a wtedy musielibyśmy gdzieś po drodze
kiblować kolejną noc. Przejazd nocny po przełęczach odpadał, bo
zdawaliśmy sobie sprawę z własnej niemocy w przypadku ewentualnych
„humorków” samochodu. Tam na górze, z masterem
– mechanikiem nie będzie już tak lekko.
Do serwisu dojechaliśmy
około godziny 10:00. Kierowca podrzucił nas na stację benzynową
Petroleum. To był jedyny punkt orientacyjny, jaki otrzymaliśmy.
Gdzieś tam w okolicy czekała na nas Vectra. Aby ją znaleźć,
mieliśmy pytać o serwis samochodowy, czyli po rosyjsku CTO.
Miejscowi faktycznie dobrze nas pokierowali.
Z owym nowym standardem zetknęliśmy się
w środowisku Luli. Tam nikt nie podaje adresu. Jedyną wskazówką
jest imię albo jakaś cecha charakterystyczna osoby, do której
próbujemy trafić np. wzrost, sylwetka, krzywa noga, to czy ktoś
jest hadżi, czyli że odbył pielgrzymkę do Mekki etc. I każdy na
ulicy będzie wiedzieć o kogo nam chodzi. We wsiach pod Toktogulem
ta metoda najwyraźniej również jest powszechna :).
Jak tylko pojawiliśmy się, mechanik
obejrzał zamienniki i przystąpił do dzieła, a z nas zeszła
adrenalina, bo całą drogę przebyliśmy w obawie czy panowie
masterzy wszystko sobie dokładnie objaśnili, i czy nie będziemy
musieli znowu po coś wracać do Osza.
Naprawa trwała cztery godziny, które
spożytkowaliśmy na tworzeniu nowych znajomości w okolicznych
sklepikach. Okazuje się, że turyści i kierowcy shared taxi bardzo
często odwiedzają tę wieś, bo znajduje
się w samym środku trasy Osz –
Biszkek. Turyści kręcą się, ale nie ma żadnej interakcji z
miejscowymi, żaliły się panie sprzedawczynie, goszcząc nas przy
okazji 50 gramami wódki Koczownik (ta jest wyprodukowana specjalnie
na okoliczność Olimpiady Narodów Koczowniczych nad Issuk-Kulem).
Panie bardzo chciałyby sobie uciąć pogawędkę z nami –
turystami. Jesteśmy dla nich takim małym okienkiem na świat. Warto
zatem te kilka zdań do small
talków sobie przygotować. I
nam będzie milej i wszystkim osobom poznanym po drodze, jak owe
panie sprzedawczynie. Wieś, która przywitała nas dławiącym
kurzem, szwędającymi się tu i tam azorami oraz ciałem kolesia na
ścieżce, którego najpewniej procenty uśpiły, zanim ten zdążył
dotrzeć do swojego domu, w ciągu niespełna czterech godzin
zmieniła swoje oblicze z odpychającego i szaroburego na nieco
cieplejsze i przyjazne. Pozory mogą mylić, właśnie ze względu na
barierę językową. Warto o tym pamiętać, żeby później nie
zaśmiecać Internetu prześmiewczymi fotografiami albo relacjami z
5minutowego pobytu „gdzieś tam”. To nie jest w porządku wobec
osób, które tam żyją, i które w gruncie rzeczy są takie same
jak my, tylko przyszło im się urodzić w trudniejszych warunkach,
przez co posiadają mniej narzędzi, środków i pomysłów na życie.
Remont silnika przeciągnął się do
godziny 14:00, co i tak stanowiło niezły wynik, bo zostaliśmy
obsłużeni poza kolejnością. Po czterech godzinach mogliśmy w
końcu usłyszeć tak długo oczekiwany warkot spod maski. Jedziemy
dalej! Za naprawę zapłaciliśmy jak za zboże (miesięczna pensja w
Oszu), ale w tamtym momencie najważniejszy był sprawny samochód.
Nawiasem mówiąc, naprawa wyniosła około 250 PLN, więc jak na
gruntowny remont silnika i elektroniki oraz tryb ekspresowy,
nie jest to dla nas cena wygórowana. W Polsce zapewne taka naprawa,
z naszymi cenami, w ogóle nie byłaby opłacalna.
Pożegnaliśmy się i pognaliśmy dalej.
Gnaliśmy tak całe 50 kilometrów, kiedy to włączyła się
kontrolka oleju. Ryzyko kolejnej awarii było spore i nie chcieliśmy,
aby samochód padł nam gdzieś na przełęczach. Cofnęliśmy się
niżej, do Toktogula i zajrzeliśmy do pierwszego lepszego serwisu
olejowego. W Kirgistanie, ale prawdopodobnie również w innych
krajach Azji Centralnej, warto zapomnieć o pewnych drogowych
przyzwyczajeniach. Stacja benzynowa nie obsłuży nas tutaj
kompleksowo. Możemy tam jedynie zatankować benzynę i na tym
koniec. W końcu to stacja benzynowa! Jeśli pragniemy kupić olej,
musimy obowiązkowo znaleźć serwis od oleju, a jeśli nasza opona
wymaga dopompowania, niezbędny okaże się wulkanizator. W ten
sposób każdy zarabia swoje kilka groszy. Wyjątek stanowią stacje
benzynowe z paliwem nieco lepszej jakości, czyli Gazprom i
Petroleum. Lepsza jakość idzie w parze z szerszym pakietem
świadczonych usług. Na takich stacjach mamy szansę znaleźć olej
napędowy, ale kwestię kół w dalszym
ciągu rozwiąże jedynie wizyta u wulkanizatora (pompowanie opony
kosztuje z reguły 5 somów, czyli 25 groszy).
W serwisie oznajmiono nam, że pierwszym
krokiem do wykluczenia przyczyn usterki będzie pełna wymiana oleju
napędowego. Dodatkowo mechanik wymienił również filtr oleju.
Samochód zaczął działać, a kontrolka zgasła. Na chwilę. Po
kilku nieudanych próbach wyłączenia kontrolki oleju, mechanik
popsikał czymś pod maską i wtedy faktycznie zadziałało. Rachunek
był słony, bo okazało się, że wlano nam najdroższy dostępny
olej. Niemiecki. Haroszyj!
- jak to obwieścił z dumą mechanik. - A czy ktoś pytał się czy
chcemy najdroższy? - to pytanie pozostało bez odpowiedzi, a Dorota
o mały włos nie wysadziła całego serwisu w powietrze. Czas gonił,
więc daliśmy za wygraną. Udało się jednak wytargować psikanie
pod maską jako usługę bezpłatną. Dodatkowo mechanik niby nie
policzył za robociznę. Tak czy tak, pełna wymiana oleju i jego
zapas oraz nowy filtr kosztowały 2000 somów. Najważniejsze było
dotarcie do Doliny Suusamyr, czyli przejechanie pierwszej z dwóch
przełęczy przed zachodem słońca. Po ciemku na trasie wszystko
może się zdarzyć (chociaż na miejscowych ciemności i szereg
innych niebezpieczeństw w wysokich górach zdają się nie robić
wrażenia).
Nie wiadomo, kiedy przejechaliśmy skręt
do poleconego nam ośrodka z kumyso-leczeniem.
Mało tego, zanim zdążyliśmy się zorientować, znaleźliśmy się
przy podjeździe na drugą z przełęczy! Najwyraźniej zbytnio skupiliśmy
się na obserwacji kontrolek, wsłuchiwaniu w rytm pracy silnika i
naprzemiennym przełączaniu nawiewu zimnego i gorącego (mechanik
poradził, żebyśmy przy podjazdach włączali dmuchawę z gorącym
powietrzem, co miało dodatkowo chłodzić silnik, natomiast przy
zjazdach ową dmuchawę mieliśmy zamykać). Czy to rzeczywiście
działa? Nie mamy pojęcia. W każdym razie Dorota przesuwała
namiętnie przełącznik dmuchawy z zimnego na gorący i odwrotnie.
Ja tymczasem, skupiłem wzrok na wskaźniku temperatury. I w takich
właśnie okolicznościach okazało się, że najgorsze szybko
przejechaliśmy i zaraz zaczynamy podjazd pod drugą z przełęczy i
dość newralgiczny tunel o długości
4 kilometrów. A planowaliśmy
zrobić ten podjazd dopiero następnego dnia rano po wizycie w
ośrodku wypoczynkowym poleconym przez znajomego i szklaneczkach
kumysu.
Bliskość drugiej przełęczy potwierdzała oddalenie się od wspomnianego ośrodka o kilkadziesiąt
kilometrów. Nie było rady, więc postanowiliśmy pokonać drugą
przełęcz w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Oznaczało
to opuszczanie górskich serpentyn w
zapadających powoli ciemnościach.
|
Mimo różnych niespodzianek, kupno samochodu na czas pobytu w Kirgistanie to świetny pomysł!!! |
|
Dzięki tym Paniom wszystko co z wierzchu brzydkie nabrało blasku |
|
W oczekiwaniu na naprawę silnika. W ofercie baru - herbata zielona i jajko na twardo. |
|
Warto odwiedzać tutejsze sklepy z hamulcami ręcznymi. Jest ich dość sporo po drodze a ceny przystępne. |
|
Dlatego kupiliśmy od razu dwa hamulce ręczne. |
|
Na przełęczach wskaźnik temperatury nie przekraczał 105 stopni, co nie jest takie oczywiste dla tutejszych samochodów. |
|
Bierzemy na stopa kogo popadnie!!! A swoją drogą kto z nas w dzisiejszej Europie puściłby takie dziewczynki do samochodu obcej osoby? A tutaj to normalka, bo np. dziewczynki ze zdjęcia mają do szkoły 10 km i codziennie jadą marszrutką albo samochodem z nieznajomymi. Oby ta normalność, której już na próżno szukać w krajach zachodnich, zachowała się w Kirgistanie jak najdłużej. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz