Rozmowa 1.
Pierwszy raz obuchem w łeb dostałam
od pewnego, skądinąd całkiem sympatycznego, Tadżyka, w pociągu z
Xining do Urumczi. Był to dość inteligentny, sensowny facet, który
kilka lat temu uznał, że większe pieniądze można zrobić w
Chinach niż w Tadżykistanie, więc przeniósł się na studia do
Szanghaju. Pochodzący z dość konserwatywnej rodziny przykładny
Muzułmanin, pierwszy raz napił się alkoholu dopiero w Chinach na
studiach, wtedy też był pierwszy papieros, no i dziewczyny. Z tymi
ostatnimi wiązała się pewna historia, którą nas uraczył gdzieś
między miastem Gaotai a Hami.
On – młody student w wyższej
szkole biznesu i ona – siedemnastoletnia dziewczyna z Ameryki,
która, Bóg wie jak, znalazła się tutaj, tzn. w Chinach, sama, bez
szkoły i pracy. On ją zauważył, jak jechał na motorze.
Uśmiechnął się. Uśmiechnęła się i ona. On ją gestem zaprosił
na skuterową przejażdżkę, a ona się zgodziła, mówiąc „OK”.
To było jedno z tych kilka słów, za pomocą których porozumiewali
się przez pierwsze dni i tygodnie, szlifując w tym czasie angielski
(on) i rosyjski (ona).
Jak brali ślub to już mniej więcej
potrafili się dogadać. Ona przeszła na islam. On mówi, że
chciała. Tym lepiej, bo i tak na pewno nie miała innego wyjścia.
Rodzice z łatwością zaakceptowali synową zza oceanu – w końcu
była już muzułmanką, nie pracowała, była z 10 lat młodsza od
męża i we wszystkim go słuchała. Ale był mały problem: rodzice
wybranka nie znali żadnego języka poza tadżyckim. Jest to
zrozumiałe – w końcu całe życie spędzili w spokojnej wsi na
pograniczu z Tadżykistanu z Afganistanem. Dziewuszka więc musiała
jeszcze podszkolić się w tadżyckim – mówi nam nasz współpasażer
– w końcu z rodzicami jakoś trzeba się dogadać.
- Niecodziennie ma się synową z
Ameryki – mówię – więc rodzice z pewnością są ciekawi i jej
i całej tej zachodniej otoczki wokół.
- Nie – mówi nam on – chodzi o
to, że jak mój ojciec chciał czaju albo czegoś do jedzenia, to
ona nie była w stanie im usługiwać. Ale teraz, spoko. Już umie
trochę po tadżycku.
- A gotuje po amerykańsku czy po
tadżycku?
- No co ty! Jak się pobraliśmy, to
ja od razu mówię do niej, że ja nie będę z nią, jak mi nie
będzie gotować po naszemu. No to się nauczyła. Dałem jej strony
internetowe po angielsku z przepisami.
- A twoja żona pracuje?
- Nie, siedzi w domu, bo teraz jest w
ciąży.
- O, to gratuluję, pewnie się
cieszysz?
- No jasne! A wy, ile macie dzieci?
- Jeszcze żadnego?
- Żadnego dziecka???
- A Ty – pytam, zmieniając szybko
temat – wolałbyś chłopca czy dziewczynkę?
- No wiesz, co Allah da, to będzie
dobrze – powiedział i zamilkł na dłuższą chwilę. – Choć jednak
fajniejszy byłby chłopak.
- A jeśli urodzi się dziewczynka?
- Wtedy będziemy próbować dalej, aż
wreszcie urodzi się chłopiec.
- A Twoja żona, jak się czuje na tej
tadżyckiej wsi? Dobrze jej tam jest?
- Chyba tak – odpowiada jakby w
ogóle nie miało to większego znaczenia i jakby nigdy się nad tym
nie zastanawiał – ubiera się nawet w miejscowe ubrania. Zresztą
musi, bo jakby się ubierała po zachodniemu, to źle by było.
- Dlaczego źle?
Bo to znaczy, że szmata, wiesz, że
dziewczyna się nie szanuje. I wtedy musiałbym ją „odesłać”.
(czyli po prostu wywalić na zbity pysk – dnb).
- A jak tam dziewczyny w
Tadżykistanie? One wszystkie w tradycyjnych strojach chodzą?
Mężczyźni też?
- Mężczyźni tylko czasem. A kobiety
wcale nie muszą się tak zakrywać jak w Arabii Saudyjskiej. U nas
nie ma takich surowych zakazów. Chusta na głowie wystarczy. No i
nie można chodzić w obcisłych spodniach, legginsach, bluzkach na
ramiączkach, bluzkach z dekoltem. Tak, ramiona, dekolt i nogi muszą
być zakryte i nie można nosić obcisłych rzeczy. Bo jeśli
odkryte, to znaczy, że dziewczyna jest k...ą i można z nią zrobić
wszystko. Moi koledzy nie raz tam je wyzywali albo klepnęli po
pupie.
- A w Duszanbe też tak jest?
- Nie, w Duszanbe to wszystko można,
tam dziewczyny chodzą w mini, szpilkach i nikt się nie przejmuje.
Ale na wsi to inny świat jest. Tam dziewczyna musi być porządna.
- A Twoja dziewczyna jest porządna?
- No jasne, przecież inaczej nie byłbym
z nią. Jej się w Tadżykistanie podoba. Ona jest taka zwykła,
prostolinijna, jej wiele do szczęścia nie trzeba. Nawet jak zdarza
nam się nie jeść czasami, to ona nie narzeka.
- A zdarza Wam się nie jeść?
- Wiesz, czasem pracy nie ma za dużo,
to wtedy zdarza się, że nie jemy.
- A Twoja żona pracuje? Może ona
także chciałaby popracować? Wtedy byłyby dwie pensje. Może lżej
by było…
- A kto się domem zajmie? Dziećmi?
Nie, tak nie może być. Ja nie chcę, żeby moja żona pracowała.
- Nawet jak Twoje dziecko nie będzie
jadło?
- No, przecież to kobieta. Musi zająć
się domem i w ogóle.
- A jeśli ty jesteś zmęczony? Wtedy
zawsze, jeżeli ty byś nie pracował, to wtedy mogłaby pracować
żona.
- Jak to zmęczony? Przecież jestem
mężczyzną, ja nie mogę być zmęczony.
- A Ty czasem też coś robisz w domu?
- No jasne, że tak. Trzeba pomóc
żonie – czasem zmyć naczynia, śmieci wynieść. Ale nie żeby od
razu nie wiadomo co. Trzeba pomagać, ale ciut ciut.
Rozmowa 2.
W Kazachstanie pierwsze dni
spędziliśmy w Ałmaty – największym mieście i byłej stolicy
tego kraju, która wtedy nazywała się Ałma-Aty. Pokoje hostelowe
dzieliliśmy z pracującymi tu młodymi Kazachami – wykształconymi,
pracującymi, przed 30-tką. Z jednym z nich, w kuchni przy zupie,
pogadaliśmy trochę dłużej:
- A jak wy bierzecie ślub, to
dziewczyna musi przyjąć nazwisko męża? – pytamy.
Nasz nowy kolega zdaje się nie
rozumieć pytania – no jasne.
- No bo wiesz – ciągniemy – u nas
kiedyś kobieta zawsze przyjmowała nazwisko męża, a teraz nie.
Kobieta może mieć dwa nazwiska, mąż może mieć dwa nazwiska i
mąż może mieć po ślubie nazwisko żony. A może być też tak,
że każdy zostaje przy swoim.
Z jego strony długa cisza
niedowierzania.
Dalsza rozmowa jakoś zeszła na
religię.
- Jak tam jest u Was w Kazachstanie,
są i cerkwie, i meczety, i kościoły?
- Tak, jasne. Ale jak się żenisz to
musi być ta sama religia. Bo tutaj są i Żydówki, i chrześcijanki
i muzułmanki, i buddyjki, ale, ja cię bardzo przepraszam, przecież
ja nie będę zmieniał wiary dla swojej żony.
- Dlaczego nie? Dlaczego nie Ty?
- No bo przecież jestem mężczyzną.
Rozmowa 3.
Drugiego dnia zmieniliśmy hostel, ale
trafiliśmy na podobną klientelę. Nie żeby nam to przeszkadzało –
hostel zmieniliśmy z powodów czysto ekonomicznych. Oprócz nas byli
w nim miejscowi nuworysze na nartach i kilka osób, które mieszka tu
na stałe i pracuje w Ałmaty. Kto czym się zajmuje, choć pytaliśmy,
nadal nie wiemy. Wszyscy chcą znać szczegóły naszej pracy, ale
jakoś nikt nie opowiada o swojej. Za to na inne tematy rozmowa się
klei. Na początek pytanie-gwóźdź:
- No jak tam u Was, w Polsce, jaki
jest stosunek do muzułmanów?
My odpowiadamy ogólnikami, bo
przecież nie da się generalizować. Na szczęście chłopaka
bardziej interesuje stawianie pytań niż uzyskiwanie odpowiedzi,
więc szybko przerywa, pytając:
- A w Dubaju byliście? A gdzie dalej
jedziecie? A jakie kraje zwiedziliście? O, to chyba macie dużo
kasy? Jak to? Tak tanio? I wiele, wiele innych.
Rozmowa nieuchronnie schodzi na tematy
damsko-męskie, ilość dzieci (i dlaczego jeszcze żadnego) i inne,
temu podobne.
- U was pracują i dziewczyny, i
chłopaki czy tylko facet? – zadajemy pytanie.
- Oboje – wszyscy odpowiadają
zgodnym chórkiem, tak jakby było to tak oczywiste, że aż wstyd
poddawać to w wątpliwość.
- A domem kto się zajmuje?
- Kobieta – zgodny chórek się
powtarza.
- A bywa tak – pyta Bartek – że
pracuje tylko kobieta (na przykład jeśli ma wyższą pensję), a
facet zajmuje się dzieckiem?
- Tak, jasne. U nas kobiety już od
dawna zajmowały się handlem, głównie z Chinami i Turcją. Szło
im to zawsze lepiej niż mężczyznom – mówi nam z dumą młoda
Kirgizka.
Nie wiem, czy się zrozumiałyśmy,
więc na wszelki wypadek powtarzam nasze pytanie: nam chodziło o to,
czy bywa tak, że kobieta rodzi dziecko i wraca do pracy (bo na
przykład ma wyższą pensję albo lepszą pozycję albo coś
innego), a mąż bierze urlop tacierzyński.
Zdumienie u naszych towarzyszy
sięgnęło zenitu. Przez następne 10 minut wyjaśnialiśmy pojęcie
urlopu dla ojców.
- Mąż to może co najwyżej odebrać
dziecko z przedszkola – odpowiada ta sama Kirgizka – a kobieta od
świtu na nogach. Wraca po całym dniu z bazaru i zabiera się do
gotowania, prania, sprzątania…
Chwila ciszy.
- U nas, teraz w podróży, to żona
pracuje online – mówi Bartek. Ja sobie założyłem, że nie mam
ochoty pracować (tu podejrzliwe spojrzenie młodego Kazacha). Ale to
ja w takim razie, jak żona siedzi sobie z komputerem, gotuję,
skarpetki upiorę, na zakupy pójdę.
Kazach zbiera szczękę z podłogi.
Sprzątanie? Pranie???
- A w domu też tak robicie?
- W domu, jak oboje pracujemy, to jest
tak, że wszystko robi ten, kto wraca pierwszy. Wszystkie prace
domowe dzielimy po połowie. Nawet jeśli żona pracuje (tzn.
zarobkowo) w domu.
Kolejny dysonans poznawczy, ciężka
cisza, niedowierzanie i coś jakby lekka nutka pogardy z męskiej
strony audytorium. Bo to zagrożenie dla męskości przecież. Ale –
idąc tym tropem – męskości tutejszym chłopakom jakoś nie
zbywa na tym, że żona zap...ala od świtu do nocy, podczas gdy mąż
liczy kanały w telewizorze.
Ciszę przerywa do tej pory milcząca
dziewczyna (narzeczona rozmawiającego z nami chłopaka):
- To
dlatego faceci z Zachodu wolą dziewczyny ze Wschodu – bo one
wszystko umieją w domu zrobić.
Z tym się rzeczywiście zgadzam. Znam
takie typy, które szukają raczej służącej niż partnerki. Ale
dziewczyna zaskakuje nas kolejnym zdaniem:
- A
dziewczyny z Zachodu pewnie wolą z kolei naszych chłopaków. Bo
taki to i krzyknie, i pięścią w stół uderzy, a ci na Zachodzie
to już całkiem inni. Oni „takije miałkije”... Sprzątają, gotują, a jakby tego było mało, to
jeszcze pracują.
No tak inne światy inne światy... Równość jaka panuje w naszych domach jest nie do pojęcia w tamtejszym mocno zhierarchizowanym świecie. :D. Trzeba przyjąć to za dogmat i iść dalej swoją drogą. Dla nich my jesteśmy "inni". Tak ze wszystkim.
OdpowiedzUsuńEee tam, wcale tacy inni nie jestesmy. W moim domu mąż wciąż ma tego typu tęsknoty. Jak tylko mu nie przypomnę, ze tu nie Arabia Saudyjska to usiłuje wprowadzić szariat. Zresztą ma swoich popleczników - trzech synów. Aż strach się bać :-)
OdpowiedzUsuń