Na
lutowe strzyżenie przyszła pora akurat w momencie, kiedy
wprowadziliśmy się do Luli mahalla, czyli tzw. (choć nie do końca
poprawnie) cygańskiego kwartału. Dzięki temu otrzymałem znakomitą
okazję do, po pierwsze – pozbycia się denerwującej szczeciny, a
po drugie – do zyskania kilku punktów wśród mieszkańców
mahalli. Bo w końcu inostraniec, a chodzi tam gdzie i my.
Nie
muszę dodawać, że nasze pojawienie się w budce fryzjera nie uszło
uwagi najbliższego otoczenia. Ledwo zdążyłem zająć miejsce w
fotelu, a już zaczęli schodzić się pierwsi ciekawscy. Skąd to
wy jesteście, co tutaj robicie, a czemu tutaj, a nie w górach jak
wszyscy przyjezdni itd. – pytania, jak zwykle, były liczne i
dość przewidywalne.
Tymczasem
fryzjer zabrał się do wyrównywania boków.
Gdy
zabieraliśmy się za skracanie tyłu, informacja o dwojgu Polaków w
mahalli zdążyła już zatoczyć szeroki krąg. A na wieść, że tu
mieszkamy, zdziwieniom nie było końca.
Przy
skracaniu grzywki byliśmy już „swoi”, a podczas strzepywania
resztek włosów z szyi mogliśmy przebierać w ofertach czajepicia w
domu każdego z zebranych mężczyzn.
–
Za usługę będzie 100 somów –
usłyszałem, wstając z fotela. Podałem panu banknot 50 somów i
zacząłem szperać po kieszeniach, szukając reszty. W tym czasie
kilku panów wbiło wzrok we fryzjera.
–
50 somów wystarczy – w końcu
skwitował mistrz nożyczek i grzebyka.
Sąsiad
to sąsiad w tej naszej mahalli.
Najwyższa pora na cięcie. |
Mistrzowska robota! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz