Jeszcze
przed naszym sierpniowym powrotem do Kirgistanu, otrzymaliśmy
telefon od dziennikarza z Newsweeka z prośbą o krótki wywiad.
Interesował go temat slow
turystyki,
"bo w końcu reprezentujemy tę formę podróżowania". I
w
ten oto sposób dotarło do nas, że forma, jaką samoistnie
przybrała nasza podróż, taka normalna i bez zadęcia, to właśnie
jest slow.
|
Kwiat polny, zdjęty pod Zwierzyńcem. Roztoczański Park Narodowy |
Co
to jest slow
turystyka?
Trend to dosyć szeroki i nawiązujący do, powstałego w latach
80-tych XX wieku w Rzymie, ruchu slow
food.
W dużym skrócie chodzi o szeroko rozumiane życie w zgodzie ze
środowiskiem naturalnym i drugim człowiekiem. Chodzi o zachowanie
balansu, o rozsądek
i etykę w naszym postępowaniu, jak również o rozumienie sensu
oraz potrzeby takiego działania. Nie jest to zatem tylko ruch
proekologiczny. Obszar slow
sięga o wiele dalej i o wiele głębiej.
|
Poranek na stacji w Trzcianie pod Rzeszowem |
Porzucę
jednak w tym miejscu ideę slow.
Temat ten jest stale rozwijany w mediach, a nawet doczekał się
analiz naukowych, również w polskim środowisku akademickim.
|
Jeden z kompanów po drodze. Wilga |
Idea
ideą, natomiast z perspektywy naszej dwuletniej azjatyckiej
przygody, slow
turystyka
to nic innego, jak powrót do normalności, czyli normalna człowieka
z człowiekiem (nieznajomym) relacja oznaczająca uprzejmość,
otwartość, tolerancję i akceptację wraz z porzuceniem porównań
typu lepsze-gorsze, brudniejsze-czystsze, czyli jeszcze więcej
otwartości, tolerancji i akceptacji.
|
Krajobrazy za Rzeszowem w kierunku Dębicy |
Na
tym polega świadomość i odpowiedzialność w podróżowaniu.
Chociaż, jeśli zastanowić się nad tym głębiej, w pierwszej
kolejności nie chodzi tutaj wcale o turystykę i podróżowanie. Owa
świadomość i odpowiedzialność powinny towarzyszyć nam przy
codziennych czynnościach oraz zachowaniach, bo te właśnie nawyki
przenosimy następnie do odległych rzeczywistości, w których
postanowiliśmy wypocząć, zamieszkać i które zamierzamy
eksplorować i bądź
badać.
|
Jedna z wielu kapliczek na Lubelszczyźnie. Okolica Biłgoraju |
Nasza
spowolniona
podróż
po Azji, czyli właśnie slow,
była niczym innym jak próbą podróżowania „po ludzku”.
Traktowaliśmy wszystko i wszystkich wokół siebie w taki sposób, w
jak sami chcielibyśmy zostać potraktowani przy odwróceniu sytuacji
i ról. A podróż
powolna
i refleksyjna
bardzo temu sprzyja, jako że mamy więcej czasu na przetrawienie
zastanej rzeczywistości, jej zrozumienie oraz wyciągnięcie
wniosków.
|
Laos nad Wisłą :) |
Slow
może zawierać się również we wrażeniu, jakie pozostawiamy po
sobie i które jest przejawem naszych zachowań, reakcji i inicjatyw.
Pomogliście niewidomemu w warszawskim metrze? Wspaniale! A czy
pomożecie miejscowemu niewidomemu przejść przez ruchliwe
skrzyżowanie Dżakarty, będąc tam na wakacjach? Bierzecie kogoś
na stopa we własnym kraju? Dobrzy z Was ludzie! A czy w trakcie
azjatyckiego voyage’u motorowego, rowerowego bądź samochodowego
równie chętnie podrzucicie miejscowego gdzieś bliżej jego domu?
Czy będąc na wakacjach zaprosicie nieznajomych podróżników do
zajęcia miejsca obok Was przy stoliku w knajpce? Super! Jesteście
bardzo otwarci! A czy zachowacie się podobnie i zaprosicie na
szklaneczkę herbaty z kardamonem mieszkańca Dhaki czy Mumbaju,
który zatrzymał was na ulicy i jest wyraźnie zainteresowany
poznaniem Was? Czy poświęcicie mu te 20 minut? Oddajecie krew w
Polsce? To bardzo szlachetne! A znajdziecie na to 30 minut w trakcie
azjatyckiego voyage’u? Wyjeżdżacie na wolontariaty do krajów,
określanych w retoryce mieszkańców świata pierwszego za świat
trzeci - na przykład, na kambodżańską prowincję albo na
indonezyjską wysepkę, albo na kirgiskie bezdroża? Jesteście
fantastyczni! A czy zrobicie podobny krok w jakimś sierocińcu albo
szkole podstawowej w Polsce? Tu też brakuje środków na edukację i
jest zapotrzebowanie na lektorów języków obcych, zabawki albo
pomoce naukowe.
|
Tybet nad Wisłą |
Nad
tym wszystkim zastanawiałem się, maszerując z Warszawy, przez
Zwierzyniec do Kielc, w lipcu i sierpniu 2016 roku. Ten marsz też
był slow.
Dosłownie i w przenośni. Bo szedłem z plecakiem, zadeptując
pobocza dróg wojewódzkich i gminnych, a chyba nie da się już
wolniej przemieszczać. Bo nawiązywałem kontakt z mieszkańcami
mijanych wsi i miasteczek –
nie,
nie dlatego, że ładowałem się w buciorach i z plecakiem do
czyjegoś domu. Kontakt nawiązywałem, bo najzwyczajniej w świecie
szedłem sobie i nic od nikogo nie chciałem. Szedłem przez wsie,
gdy ludzie wyjeżdżali rano do pracy. Gdy wracali, ja dalej szedłem
tą samą drogą. Tyle, że zdążyłem przemieścić się te 20-25
kilometrów. Następowało mechaniczne przyzwyczajenie do mojego
widoku. I wiele osób podjeżdżało, wyraźnie zaciekawionych. Jeśli
zmierzaliśmy w podobnym kierunku, zapraszali do środka i podrzucali
te kilka kilometrów. I to był czas na pogawędkę, ale już taką
normalną i otwartą, jakby gadali ze sobą dobrzy znajomi. Bo już
wcześniej oswoili się z moim widokiem.
|
Tarnów, nieopodal rynku |
Z
tego marszu zostały wspomnienia, refleksje i kawał wiedzy, którą
się wymieniliśmy. Zostały też ciepłe kontakty. Niektóre jedynie
w formie wymiany adresami i gorących zaproszeń do
odwiedzin. Niektóre zdecydowanie bliższe, zwieńczone wspólnym
grillowaniem, zaproszeniem na obiad do rodzinnego domu jakieś trzy
miesiące później, czy krótkim telefonem, co jakiś czas, z
zapytaniem o zdrowie i plany. Całkiem niedawno, jedna z poznanych po
drodze osób napisała, że dzięki spotkaniu ze mną wiele się
nauczyła. Mogę powiedzieć dokładnie to samo. Mnie również
wzbogaciło to spotkanie. Zresztą, jak każde spośród wielu w
czasie tego marszu po Polsce. Być może w tym właśnie tkwi
esencja slow.
|
Zagroda Guciów pod Zwierzyńcem |
|
Na Kociej Górze. Żurawinowy Szlak. Okolica Biłgoraju |
|
W drodze do Sieniawy |
|
Rzut na elektrownię w Kozienicach |
|
Rajska plaża nad Wisłą. Po drodze z Wilgi do Maciejowic |
|
Wyspa Loret. Chodel |
|
Zachód słońca przy drodze nr 842, tuż za skrzyżowaniem z drogą 19 przed Kraśnikiem. Rudnik-Kolonia |
|
W drodze do Szczebrzeszyna |
|
Za Turobinem, w kierunku Zalewu Nielisz |
|
Dobra droga na autostop. Gdzieś tam przede mną znajduje się Żółkiewka-Osada i droga 737. |
|
Mało brakowało, a towarzyszyłby mi aż do Kielc w plecaku :) Narodziny w Wildze |
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń