Ostatni
tydzień w Kirgistanie spędziliśmy na pożegnaniach i obietnicach
powrotu.
Nigdy
w życiu (może tylko w Tadżykistanie 2 miesiące wcześniej) nie
kupiliśmy tylu bombonierek, czekoladek i innych drobiazgów na
pożegnanie.
W
dzień wylotu, kiedy już siedzieliśmy na lotnisku Manasa, o uroczym
skrócie FRU (od dawnej nazwy Biszkeku, Frunze), racząc się po raz
ostatni doskonałym kirgiskim koniakiem w cenie zupełnie nieunijnej,
dostaliśmy wiadomość od pewnego antropologa z Tadżykistanu,
nawiązującą do naszego wykładu na AUCA (American University of
Central Asia), który miał miejsce kilka dni wcześniej.
I
tak, jeszcze w Kirgistanie, zaczęła się nasza korespondencja na
temat cygańskiej społeczności Luli i innych, pokrewnych tematów.
Dwa
tygodnie później, akurat było to w Paryżu, pojawiła się
wiadomość o planowanej konferencji w Oszu poświęconej mniejszościom
narodowym w Azji Centralnej. Pojawiła się opcja wyjazdu naukowego,
w tamtym momencie jeszcze niepewna.
Teraz,
prawie miesiąc później, możemy już powiedzieć z całą
pewnością, że znów jedziemy do Kirgistanu, mając bilety w
kieszeni. Zbieg okoliczności i szczęście znów nam sprzyjają.
Niektórzy mówią, że to nie przypadek, a przeznaczenie, ale na
razie nie zastanawiamy się nad tym.
Tak,
czy tak, oprócz udziału w konferencji, postanowiliśmy wykorzystać
dobrodziejstwo sponsorowanych przelotów i zostać w Kirgistanie
nieco dłużej, czyli nie 6 dni, a 6 tygodni:)
Jakie
mamy plany? Plan numer 1 zakłada oczywiście odnowienie kontaktów i
znów pewnie jedna walizka będzie wypełniona podarkami. Wśród
nich zapewne znajdzie się trochę rzeczy dla Luli. Tym bardziej, że
koniec sierpnia i początek września to czas wesel, na które już
dostaliśmy zaproszenia, na razie in blanco, bo wesele zorganizuje
się wtedy, kiedy będzie pogoda, po żniwach, zbiorze bawełny,
kiedy wszyscy będą gotowi. A jak u kogoś jest wesele, to
specjalny nawoływacz chodzi po całej dzielni tego samego dnia wcześnie rano i
wszystkich zaprasza. Nikt nie fatyguje się z zaproszeniami 6
miesięcy wcześniej z obligatoryjnym określeniem się na wiele
tygodni w przód.
Oprócz
konferencji i wesel w okolicach Osza, zapewne pojawimy się na
Olimpiadzie Tradycyjnych gier koczowniczych, która już po raz drugi
odbędzie się nad Issyk-kulem.
Zamierzamy
także udać się na avto-bazar pod Oszem w celu zaopatrzenia się w
jakiś środek transportu na te kilka tygodni. W końcu tym razem
będziemy w Kirgistanie w bardziej normalnej porze, kiedy większość
dróg jest przejezdna, nie ma (przynajmniej w większości
przypadków) zagrożenia lawinami i nie zamarzniemy na kość, śpiąc
w namiocie.
Odliczamy
dni, dokładnie za miesiąc znajdziemy się ponownie w Azji
Centralnej. Hura, hura, hura!
ps. pomysł z ostatniej chwili: w cygańskiej dzielnicy znajduje się jedyna na świecie szkoła tylko dla dzieci Luli. Ciekawostką jest to, że uczy tam także sześciu nauczycieli z tej samej społeczności. Dyrektorka to złota kobieta, z którą już dobrze się znamy. Szkoła ma się nieźle, choć dzieciaki w piłkę nożną, jak tam byliśmy ostatnio, grały małą piłeczką tenisową. Jeśli ktoś miałby więc piłkę do nogi na zbyciu lub np. za dużo przyborów papierniczych, to chętnie dołączymy je do innych podarków i przekażemy pani dyrektor.
Gospozha direktrisa |
Sami rozumiecie, taką piłkę ciężko wybronić |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz