6.
życie frontem do ulicy
My
grodzimy się coraz usilniej, a Azjaci...są otwarci. Nie piszę
tutaj o coraz popularniejszych w całej Azji osiedlach grodzonych i
kondominiach. To oferta dla najbogatszych mieszkańców dużych miast
i ekspatów, która dla większości miejscowych wciąż pozostaje w
sferze marzeń. Skupmy się na tej nieco niższej klasie, która
stanowi dominującą większość w każdym z krajów azjatyckich.
Pozostańmy na zwykłej ulicy. Takiej gdzie nie ma kondominiów z
basenami i systemem dźwiękowym do odstraszania dzikich zwierząt.
Jeśli zapomnimy o tego rodzaju nowoczesnych osiedlach i garstce
ekskluzywnych domów jednorodzinnych, na ulicach pozostaną szeregi
kilkupiętrowych budynków, shophousy i konstrukcje z blachy
falistej, które wciąż stanowią większość miejskiego
krajobrazu.
Nikt
w tych miejscach nie ucieka przed ulicą. Wszystko jest „wywalone”
na wierzch. Taki system frontem do ulicy posiada, dla nas –
przechodniów, dwie pozytywne cechy. Wieczorem bezpieczniej spaceruje
się po ulicy, gdzie słyszymy dzieci śpiewające karaoke lub, gdy
obserwujemy całe rodziny przed telewizorami. Jeszcze więcej
zyskujemy w ciągu dnia. Niezależnie od miejsca, w którym jesteśmy,
niezależnie od tego, czy ulica jest jedną z głównych arterii
miasta, czy boczną drogą, zawsze możemy liczyć na pomoc.
Zniszczony suwak w torbie, rozklejona podeszwa, o wszystko, co jest
nam akurat niezbędne, możemy się po prostu zapytać. Jeśli ktoś
nie prowadzi sklepu lub warsztatu, którego akurat szukamy, z
pewnością podpowie jak taki znaleźć. Najczęściej na tej samej
ulicy, w miejscu, którego byśmy o to nie podejrzewali.
Osiedla
grodzone nie dają takiej możliwości. Nic nie załatwimy będąc w
ich pobliżu, bo drogę przetnie nam szlaban i panowie z ochrony. W
nowoczesnych osiedlach grodzonych człowiek z ulicy jest obcym. W
mieszkaniach „otwartych na ulicę”, człowiek z zewnątrz jest
nie tyle obcym, co niespodziewanym gościem.
7.sprint
na dworcach kolejowych
To
głównie refleksja po Chinach, ale Bangladesz również dał nam w
kość na tym polu. O co chodzi? Prawdopodobnie o przeludnienie. Za
tym pojęciem kryje się frustracja, pośpiech i walka o lepsze
miejsce. Czysty Darwin. Nie przepchniesz się łokciem, nie
pojedziesz. Nie pobiegniesz szybciej przez peron, nie usiądziesz
przez całą podróż.
W
Chinach bieganie do pociągu bardzo mnie bawiło. Setki ludzi,
gnieżdżących się w sektorze dla oczekujących, wszyscy odcięci
od peronu bramkami. Bramki podnoszą się na kilka minut przed
przyjazdem pociągu. Tyle czasu ma pasażer na przebiegnięcie z
bagażami peronu i znalezienie swojego wagonu. A pociąg ciągnie się
w nieskończoność. Bramki podnoszą się i tłum zaczyna szalony
bieg. Postanowiłem, że nie wezmę udziału w tym paraolimpijskim
cyrku. O postanowieniu, zapomniałem jednak jeszcze tego samego dnia,
w drodze powrotnej.
8.nagie,
małe dziecko, biegające po błocie
No
jak nic obrazek rodem z Konopielki.
Obrazek, że aż serce się kraje. Na biedę w Azji natrafiamy na
każdym kroku. Zresztą już przed przyjazdem, bardzo liczymy na
takie obrazki, bo nie mamy identycznych u siebie. Pytanie, czy należy
je aż tak mocno przeżywać.
Kiedy
sam byłem dzieciakiem, bawiłem się na działce, nad rzeką, czy
morzem zawsze na golasa. Tak było po prostu wygodniej rodzicom. Bo
nie zasikam pieluchy, bo nie ubłocę i nie podrę. Podejście
zdroworozsądkowe. Podobnie jest z dziećmi na wsiach, w głębokiej
dżungli czy slumsach. Nawet jeśli rodzinę stać na ubranie
najmłodszych, klimat skutecznie weryfikuje wszelkie zachcianki i
gusta. Jest wilgotno. Jest błocko. Nie ważne, czy jest pora
deszczowa, czy sucha, dzieciak na pewno ufajda się w pierwszej
minucie. W grę wchodzi zatem ekonomia. Nie ubiorę, nie zapoci, nie
ubłoci, nie zniszczy, nie poniosę kosztów prania, kosztów zakupu
nowej odzieży i własnego czasu. A zabrudzone dziecko wystarczy
opłukać wodą. Błoto i kurz zmywają się z ciała momentalnie.
Nie
warto patrzeć przez pryzmat naszych dzisiejszych przyzwyczajeń,
skoro jeszcze 25-30 lat wcześniej, moje pokolenie na kempingu lub
plaży niewiele różniło się od tych „umorusanych” dzieci.
Dzieci wszędzie brudzą się z taką samą skutecznością.
9.koty
bez ogonów
Szczególnie
dużo jest takich w Malezji. Teorie na ten temat mieliśmy różne.
Od konsekwencji ucieczki przed psami, po skutki zbytniego zbliżenia
się do urządzeń mechanicznych. Setki kocich kikutów zamiast
ogonów, łączyliśmy też z wypadkami drogowymi, tym bardziej, że
problemy z miednicą obserwujemy dosyć często u tutejszych psów i
kotów. Odpowiedź przyszła do nas całkiem niedawno, choć wciąż
nie mamy pewności, czy przyczyna jest tylko jedna. Według naszego
rozmówcy, nauczyciela z Ipoh, to problem genetyczny, nad którym
ciężko jest zapanować, bo nikt nie panuje nad populacją samych
kotów. A te mnożą się na potęgę.
10.mało
miejsca na nogi w autobusach
Skupiamy
się tylko na lokalnych autobusach i minivanach, bo droższym
autobusom rejsowym nie można w Azji wiele zarzucić. Jedynie leżanki
w nocnych sleeperach mogłyby być nieco dłuższe, ale nie można
tam narzekać na brak komfortu. Azjaci są od nas niżsi i stąd taki
a nie inny standard.
Różnicę
standardów odczujemy szczególnie w lokalnych środkach transportu,
kiedy zajmiemy miejsca w ostatnim rzędzie foteli.
Minivan
lub autobus, każdy z nich najszybciej zapełnia się od strony
kierowcy i często niezapełniony opuszcza dworzec. Miejsca z tyłu
są zatem bardzo atrakcyjne, szczególnie jeśli podróżujemy z
dodatkowym bagażem. Nic bardziej mylnego. Wygodna przejażdżka na
tylnych czterech siedzeniach trwa w najlepszym razie pół godziny,
po czym kierowca skutecznie zapełni każdy wolny kąt pojazdu.
Pozostałe kilka godzin spędzimy zakleszczeni między fotelami z
bagażem na kolanach. Przy odrobinie szczęścia, nie zostaniemy
dodatkowo zastawieni pakunkami innych pasażerów.
Jak
już zdecydujemy się na najtańszy, lokalny autobus lub minivan,
warto od razu zająć miejsca przy oknach. Jeśli fotele są
podwójne, lepiej zapomnieć, że przy oknie może być przyjemniej,
bo obejrzymy widoczki. Usiądźmy lepiej od strony przejścia, bo
tam, mimo rozwalonych wszędzie pakunków, przynajmniej jako tako
wyciągniemy zdrętwiałe kończyny. Siedząc od strony okna nie mamy
możliwości ruchu. Możemy, co najwyżej, podnieść się na chwilę,
aby krew powróciła tam, skąd odpłynęła. Widoki za oknem dość
szybko ustępują miejsca walce z bolącym ciałem.
Dobrze
jest wybrać fotele tuż przy drzwiach. Na schodach nikt swoich
pakunków nie stawia, więc możemy tam rozprostować nogi. Warto
jednak zwrócić wcześniej uwagę na to, czy są tam poręcze lub
jakiekolwiek uchwyty, bo autobusy często jeżdżą z otwartymi
drzwiami.
Dobrą
strategią jest też zajęcie miejsca tuż przy kierowcy. W
niektórych autobusach, konstrukcja skrzyni biegów tworzy coś na
wzór pufy. Może tam przycupnąć od czterech do sześciu osób.
Miejsce nie jest złe, pod warunkiem, że nie jedziemy po górskich
serpentynach i wertepach. Nogi rozprostujemy prawie zawsze, brakuje
za to oparcia.
Rzadszą
alternatywą jest miejsce w szoferce minivana. Obok kierowcy są dwa
fotele, czyli miejsca starczy akurat na trzech pasażerów. Te
miejsca są gwarancją, że nikt nie dorzuci nam pod nogi pakunków o
sporych gabarytach. Problem polega jednak na tym, że w wielu
autobusach są to siedzenia dla osób uprzywilejowanych tzn.
przeznaczone dla kobiet z dziećmi lub mnichów (kraje buddyjskie).
Miejsce obok szofera jest często dodatkowo płatne (opłata za
twarz), co szczególnie zapadło nam w pamięć w Bangladeszu.
Bangkok. Uniwersytet Kasetsart. Tym razem akcja zorganizowana i przygotowana własnoręcznie przez studentów Marketingu. |
Bangladesz. Broń biała w budce strażnika. |
Laos. Zabawa w najlepsze. |
Chiny. Wspólny układ. |
Bangkok. Dekoracja noworoczna w poczekalni naszego kondominium. Dekoracja jest organizowana przez zarząd budynku przy okazji każdego nowego wydarzenia lub święta. |
Chiny. Myjemy zęby. |
Chiny. Żarcie w przygotowaniu. |
Laos. Smakołyki z tofu lub kulek mięsnych |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz