Krótko i na temat. Rzecz o tych, o których najczęściej się nie
pamięta, a dzięki komu, jakby nie patrzeć, żyjemy i funkcjonujemy. Ten artykuł
będzie o kucharzach i kucharkach, którzy nas karmili przez kilka miesięcy w
Bangkoku.
Najlepsze kurze łapki w okolicy, a gdy gotowała mama tego
pana, to jeszcze były bonusy np. w postaci zakrzepłej krwi, tutejszego
przysmaku. Tak czy tak, zupka tego pana była zawsze przepyszna.
U tej pary, w ich kawiarni, mąż urządził mi 30-ste
urodziny-niespodziankę. Właściciele knajpki zajęli się wszystkim: począwszy od
tortu z zielonej herbaty, a skończywszy na plakacie, informującym o tym wydarzeniu
wszystkich sąsiadów. Plakaty były po tajsku, więc wszyscy je odczytali, oprócz mnie:) W ten sposób, w przytulnej kawiarni odbyła się świetna impreza
sąsiedzka.
Ci Państwo byli naszym pierwszym odkryciem. Ich knajpka
znajdowała się najbliżej naszego pierwszego mieszkania. Zdecydowanie najlepsza
tom yam w Bangkoku.
Tak bawi się tylko obsługa najsympatyczniejszej (i super
smacznej) ulicznej jadłodajni przy ulicy Phahonyothin. Do wyboru zupa lub ryż z
kurczakiem lub wołowina. Tylko tyle lub aż tyle. Świetnie przyprawione, czynne
do późnej nocy. Gdy przyszliśmy po raz pierwszy, umieliśmy tylko zamówić ryż
lub zupę, a oni umieli powiedzieć "OK" i "thank you". Stopniowo uczyliśmy się od
siebie nawzajem i doszły takie wyrażenia jak np.“take away”. My z kolei
nauczyliśmy się posługiwać liczbami, a przynajmniej wielokrotnościami liczby 10:)
Nasza ulubiona miejscówka, czyli stół z ceratą w misie u Naa i Nee. Za równowartość 3 pln
jedliśmy ryż, porcję wybranych dodatków, sałatki i wszelkie zieloności “all
you can eat”, małą zupę, którą po pewnym czasie zaczęliśmy dostawać w gratisie.
Do popicia orzeźwiająca woda z lodem. Miła atmosfera gwarantowana, bo wszyscy
siedzą przy jednym stole.
Choć Indonezja również kusi smakami i zapachami, to jednak
tęsknimy za tymi miejscówkami, a zwłaszcza ich właścicielami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz