1.
klapki typu japonki
/ klapki typu classic
To
najtańsze obuwie, ale i zdecydowanie najbardziej praktyczne w
upalnym i wilgotnym klimacie. Pora monsunowa to krótkie, lecz bardzo
intensywne opady deszczu. Intensywne do tego stopnia, że studzienki
na ulicach momentalnie zapychają się, a wysokie krawężniki nie
stanowią dla zebranej wody żadnej bariery. Wszystko stoi w wodzie,
a mieszkańcy brodzą w niej po kolana. Obuwie kryte nie zdaje w
takich warunkach egzaminu. Przesiąknie, zabrudzi się i będzie do
niczego, podczas gdy najprostsze japonki wystarczy opłukać wodą z
butelki i są jak nowe.
Pierwszy
raz taka refleksja pojawiła się w Laosie. Wyruszyliśmy w górski
trekking po dżungli. Był sierpień i padało każdego dnia.
Najgorszy deszcz dopadł nas, rzecz jasna, jak tylko zanurzyliśmy
się na dobre w gęstwinie. Padało przez cały odcinek marszu, czyli
przez mniej więcej osiem godzin. Szlak za nami zamienił się w
błotniste potoki. Nie było wyjścia. Parliśmy do przodu. Wydawało
się, że jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Zresztą
trekking miał być bardziej rekreacją, niż prawdziwym trekkingiem.
No właśnie, miał być. Nasze przygotowanie nie zdało egzaminu.
Spodnie i kurtki nie poradziły sobie z deszczem. Plecak, mimo
szczelnego pokrowca, nie wygrał ze ścianą wody. Do tego potoki. Te
wezbrały i zamieniły się w szerokie na kilka metrów, rwące
rzeki. Brodziliśmy w brunatnej wodzie zanurzeni po piersi. Buty
trekkingowe poległy na całej linii. Po pierwsze, ziemia zamieniła
się w glinę o konsystencji śliskiej mazi. Przestało mieć
znaczenie, czy maszerujemy w ciężkich buciorach, czy na bosaka.
Podejścia robiliśmy na czworaka, a przy zejściach najlepiej
sprawdzała się jazda na tyłku i zapieranie tyczką o skały albo
drzewa. Po drugie, do butów nalało się błocko, a wraz z nim
pijawki, które wpełzły do nich, mimo że staraliśmy się
pokonywać potoki w ciągu maksymalnie kilku-kilkunastu sekund.
Nocowaliśmy we wsi, z której rano mieliśmy wyruszyć w
kilkugodzinny marsz do punktu zbornego. Ani ciuchy, ani plecak, ani
tym bardziej buty, nie wyschły. Odzież zapasowa podzieliła los
plecaka, w którym ją schowaliśmy. Cały następny dzień również
padało. Zdaje się, że w klapkach kubota i dresie ortalionowym
mielibyśmy tym razem mniej kłopotów.
Inna
sytuacja miała miejsce w Wietnamie, tuż po przekroczeniu granicy
laotańskiej. Jechaliśmy górską drogą, typowym, lokalnym busem.
Zaczęło padać i momentalnie ugrzęźliśmy w błocie. Nie obyło
się bez pomocy koparki. Zanim jednak nadjechała, próbowaliśmy
samodzielnie wypchnąć pojazd
z błotnych kolein. Tylko ja miałem buty trekkingowe. Pozostali
panowie działali w klapkach lub boso. Po całej operacji i
ostatecznym wybawieniu przez łyżkę koparki, panowie wystawili nogi
przez okna pojazdu. Deszcz wyczyścił każdą stopę i każdy
klapek. Wszystkie,
za wyjątkiem moich. Przez kolejne kilka godzin jechałem w takim
stanie do Thanh Hoa, a dalej do Hanoi. Dopiero
tam mogłem zająć się butami. Do
tego czasu glinka zastygła, a jej wypłukanie trwało jeszcze wiele
dni. Zabrudzeń nie wyeliminowałem w stu procentach.
2.kurtki
tył na przód, pidżamy, parasole ogrodowe na skuterach
Można
się śmiać, ale nie są to żadne idiotyczne patenty. Zgoda, napisy
i obrazki mogą wydać się nam dziecinne lub zabawne, bo drogi
zapełniają panie i panowie w bluzach w czereśnie, uśmieszki,
misie, Hello Kitty i postacie z wielu kreskówek. Moim zdaniem,
przywyka się do tego w ciągu pierwszego dnia. Zostawmy to jednak,
bo o gustach się nie dyskutuje. Ważna jest funkcja, a pidżama lub
bluza tył na przód to genialna ochrona przed słońcem. Spróbujcie
pojeździć godzinę-dwie po drodze szybkiego ruchu w upale i bez
grama cienia, a docenicie ten patent. Nam wystarczył krótki rajd
naokoło Hue w Wietnamie, aby nabrać respektu do drogi AH1 i
promieni słonecznych. Mimo kremów-sremów z filtrem, mieliśmy
poparzone twarze, ramiona i, co ciekawe, uda oraz łydki. Zakładanie
dzień później wielkiego plecaka na obolałe ciało to bardzo
przykry obowiązek. Chylimy teraz czoła przed paniami w pidżamie w
koniczynę i panami w kurtce z wielkim kolorowym lizakiem. Podobnie
z rozłożystym parasolem, zmyślnie zainstalowanym do skutera.
Niezależnie od pory dnia, kierowca i jego pasażerowie znajdują się
w przyjemnym cieniu. Może i wygląda to głupio, ale nie musimy
martwić się ani o deszcz, ani o doskwierające w czasie jazdy
słońce. Co więcej, dzięki parasolowi możemy w ogóle usiąść
na siedzisku, co w przypadku pozostawienia skutera na otwartej
przestrzeni nie jest takie oczywiste.
3.
załatwianie się w pozycji
kucającej
To
normalna sprawa, że grawitacja naturalnie pomaga w wypróżnieniu
się. Azjaci doceniają tę wielką prawdę i w toaletach kucają.
Dzięki temu, ich ciało znajduje się w naturalnej, do realizacji
owej potrzeby fizjologicznej, pozycji. Wszystko dzieje się samo.
My
odeszliśmy od tej pierwotności i korzystamy z udogodnień
cywilizacyjnych w postaci siedziska z sedesem. Jest
przyjemniej, bo gazetka, bo szybka gierka na smarfonie. Toalety
męskie w galeriach handlowych aż huczą od transakcji dogrywanych w
kabinach. W końcu czas to
pieniądz. Spędzamy w ubikacji znacznie więcej czasu niż Azjaci.
Dzięki wymownej dziurze w ziemi Azjaci nie przenoszą swojego życia
do kibla. Wchodzą i szybko wychodzą, bo po co stać nad wielką
dziurą w podłodze? Zaoszczędzony w ten sposób czas wolą spędzać
leżakując na rozłożonej na podłodze macie. Na takie leżakowanie
mają w zasadzie cały dzień, bo słońce przez większość roku
ogranicza jakikolwiek ruch. Wszelkie sprawy najlepiej
załatwiać
wczesnym rankiem albo bliżej zachodu słońca.
4.
krew i śmierć
W
Azji kalectwo, krew i śmierć są pokazywane wprost. Nikt nie bawi
się w cenzurę albo łagodzenie obrazu. Ostrzeżenia
o skutkach palenia nikotyny, są
daleko ostrzejsze od tych z naszych półek sklepowych. Na ulicach, a
szczególnie w okolicach przejazdów kolejowych, rozmieszczane są
billboardy i tablice informacyjne, które uprzytamniają skutki
wypadków drogowych. Głęboki szok to prawdopodobnie najlepsza z
form oddziałania na naszą wyobraźnię. Dlatego z billboardu
spoglądają na nas oczy ładnej dziewczyny, której reszta ciała
jest poszarpana przez metalowe elementy innego pojazdu. Patrzy na nas
czteroosobowa rodzina, przygnieciona własnym skuterem i zmiażdżona
kołami ciągnika siodłowego. Patrzy też czyjeś przedramię,
zanurzone w kałuży krwi, którego właściciel spoczął nieco
dalej wbity częściowo w chłodnicę pickupa.
W
Bangkoku można odwiedzić Muzeum Patologii. Odwiedzający znajdzie
tam przykłady deformacji na przykładzie ciał noworodków i
dorosłych osób. Ekspozycja składa się z setek zanurzonych w
formalinie ludzkich ciał i poszczególnych narządów wewnętrznych.
Są przykłady patologii genetycznej. Są powikłania związane z
chorobami tropikalnymi (zdjęcia ofiar tsunami z 2004 roku). Są
ciała osób niezidentyfikowanych w wypadkach drogowych. Są też
ciała ofiar morderstw, których tożsamości nie ustalono. Muzeum
oszałamia i z pewnością nie należy do lekkich. Co ciekawe, jest w
nim też kawiarenka, gdzie można stłumić nagromadzone wrażenia
gorącym cappuccino z ciastem czekoladowym. Jak można w takim
miejscu w ogóle myśleć o muffinie i herbacie imbirowej? A można.
Podobnie, jak nikt nie widzi
problemu w odwiedzeniu
tego typu wystawy
z dziećmi w wieku przedszkolnym. W muzeum widzieliśmy sporo rodzin
z takimi maluchami. Sporo też było gimnazjalistów. W
miarę pokonywania kolejnych korytarzy ekspozycji,
zmniejszała się u mnie ochota na
poznanie tego, co będzie za chwilę.
Twarze miejscowych, przeciwnie,
wyrażały tylko
ciekawość.
Jeśli
to spostrzeżenie nie jest tylko moim subiektywnym odczuciem, może
tego rodzaju
spotkania ze śmiercią i chorobami już od najmłodszych lat nie są
wcale taką złą metodą na przygotowanie do życia.
5.
Hamak
Brakowało
go nam w podróży, a jednak hamak w Azji przydaje się. Nareszcie go
mamy. Trafiliśmy na taki po 50 batów (5
PLN) w pociągu na trasie z Bangkoku
do Hat Yai. Od teraz przemieszczanie się nabierze innego wymiaru. W
Azji hamak to powszechny obrazek. Dwa drzewa, dwa słupy i można
rozwieszać. Hamaki są często łóżkami dla robotników
pracujących przy budowie dróg i mostów. W czasie przerwy, można
się podczepić do wystających z konstrukcji drutów lub do
zaparkowanej nieopodal wywrotki. Można też zawiesić się pod
ciężarówką, zaparkowaną wzdłuż rowu. Wszędzie, gdzie jest
głębszy cień, będzie ok. Hamak na własnym podwórku to normalna
sprawa. Hamak podwieszony przy wejściu do shophousu również. Naszą
uwagę zwrócił jednak patent kolejowy w najniższej klasie. Hamak
można podczepić do półek na bagaże i zawisnąć ponad ławami.
Dla osób, które tak uczynią, komfort przejazdu prawdopodobnie
przewyższy komfort z drogiej klasy sleeper. Należy spełnić tylko
jeden warunek, tzn. wsiąść do wagonu w większej grupie z
miejscówkami na obie ławy. Tworzy się wtedy przedział o trzech
poziomach. Podłogę wykłada się gazetami, na których pomieści
się od dwóch do czterech osób. Kolejne dwie osoby zajmują
miejsca, rozkładając się wzdłuż ław. Nad nimi zawisa głowa
rodziny, kołysząc się w rytm skakania wagonu po nierównym
torowisku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz