Znaczną część tej podróży
odbyliśmy w krajach, gdzie za rozmowę musiały nam wystarczyć
gesty, uśmiechy i wydukane frazy z google translatora. Ta sytuacja
zmieniła się radykalnie po wjeździe do Kirgistanu. Nagle wpadliśmy
w euforię z tak prozaicznego powodu jak wspólna płaszczyzna
językowa. Ale z drugiej strony nasza chęć rozmowy spełzłaby na
niczym, gdyby nie otwartość rozmówców, którzy, może nawet
bardziej niż sami Brytyjczycy, uwielbiają small talki do tego
stopnia, że nie przeszkadza im ani mróz, ani uciekający autobus,
ani status społeczny. Niektórzy nawet uciekają się do niezłych
forteli i podstępów – czego się nie robi, żeby sobie pogadać?
1. Pan od paszportów (granica
chińsko-kirgiska)
- Jaki macie numer na whatsappie? - to
było drugie zdanie, jakie skierował do nas strażnik graniczny,
zaraz po tym, jak nas poprosił o paszporty. I tak się zaczęło.
Zaczęliśmy gadać o podróżach. Powiedział, że jest bardzo
sfrustrowany, jak widzi tylu podróżujących, a on jest ciągle w
tym samym miejscu. Facet mówił płynnie po chińsku, rosyjsku i
ujgursku – myślę, że spokojnie mógłby znaleźć inną pracę,
ale, z tego co pamiętam, chyba po prostu kontynuuje rodzinną
tradycję. I tak pewnie już zostanie.
2. Pan od jabłek
- Jabłuszka, czerwienieńkie, świeże,
naturalnyje, prosto z sadu, dziewuszka, poprobujtie, zahodite, tolko
20 somov – tak swoje jabłka reklamował starszy pan na bazarze w
Oszu. Jaki inny język mógłby tak doskonale oddać istotę tych
jabłek – ich czerwoność, naturalność i „jabłkowatość”?
Kupiliśmy dwa kilo.
3. Pani w cerkwi w Karakolu, po tym jak
Bartek przytrzymał jej drzwi:
- Molodyj chelovek, jaki Ty uprzejmy,
jak miło z twojej strony, że chce ci się czekać, aż taka
staruszka jak ja, dokuśtyka do drzwi. Wy molodcy (wy zuchy!)
4. Facet niedaleko cerkwi w Karakolu,
mijając nas na chodniku
- O, witajcie, co u Was? Czy wszystko
ok? Nie pomóc w czymś? Wydawał się bardzo miły i otwarty na
rozmowę, więc chcieliśmy zaprosić go na czaj, ale powiedział
nam, że musi już biec na ostatnią marszrutkę (około 17.00), żeby
dojechać do swojej wsi. Gonił go czas a jednak znalazł kilka chwil
na rozmowę z nami, a potem po prostu zaczął zamaszyście ślizgać
się po oblodzonym chodniku, żeby dotrzeć do głównej drogi
5. Facet w marszrutce
- W Nowy Rok wsiadł facet do
marszrutki – długa broda, rozbiegany wzrok, chwiejące się nogi.
Zmęczony po prostu. „Ja - died moroz”, oznajmia uroczyście
wszystkim pasażerom marszrutki, ale wzrok kieruje na nas. „A gdzie
podarki?” - pyta Bartek. Cała marszrutka w śmiech, łącznie ze
„zmęczonym” panem. I od razu jest o czym gadać przez następne
20 minut podróży.
6. Facet od konia (niedzielny targ żywego
inwentarza w Karakolu)
Robiłam akurat zdjęcie jednemu
koniowi, a tu nagle podchodzi do niego starszy facet, mówiąc: „to
mój koń, jeśli chcesz fotografować, dobrze, ale ja chcę być na
zdjęciu z moim koniem”. Tak zaczęła się rozmowa, dość
chaotyczna, bo facet był akurat lekko zawiany. Po piętnastu
zaproszeniach na herbatę i szaszłyki nasz nowy znajomy w końcu
przyznał się, że tak w ogóle to to, nie był jego koń.
On po prostu szukał pretekstu do
small talku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz