Tym razem najwyższy szczyt Jawy utarł nam
nosa. Wierzchołek wulkanu Mahameru (Semeru) znajduje się na
poziomie 3676 m. n. p. m. Zaliczyliśmy poziom 2500 m. n. p. m.,
czyli do widoczków z folderów agencji turystycznych zostało
jeszcze sporo.
Przyczyn na taki, a nie inny, rezultat
złożyło się kilka. Po pierwsze, wcale nie mieliśmy się tam
znaleźć. Plan zakładał, w najlepszym razie, podejście na Bromo,
czyli wulkan o ponad 1000 metrów niższy. Wystarczyło jednak jedno
zdjęcie z pobytu znajomego na szczycie Bromo kilka dni wcześniej,
aby zrezygnować z tamtego wulkanu.
Bromo tuż po Ramadanie. Korki sięgały podobno 5 kilometrów. Zdjęcie dzięki uprzejmości Zteve Tetzuko. |
Według doniesień, szlak na
Semeru miał być mniej zatłoczony. Poza tym, 66% z nas (byliśmy we trzech) nie była
technicznie przygotowana na wyjście w góry, a dodatkowo 50% z tych
66% o planie trekingu górskiego dowiedziało się tuż przed
dotarciem do pierwszego base
campu. Hasłem wyjazdu był
spontan w wydaniu indonezyjskim i tę część planu zdecydowanie
zrealizowaliśmy, pokonując ponad 2000 kilometrów jawajskimi
drogami o wątpliwej kondycji i nie mając przy tym konkretnego
pomysłu na samą Jawę. Gwoździem do trumny dla całej „wyprawy”
okazał się jednak nie tyle brak przygotowania, co nagły telefon,
który ściągnął nas z poziomu wspomnianych 2500 m n. p. m. i
wymusił prawie dwudziestogodzinny rajd do stolicy z dziesiątkami
postojów na kawę i napoje energetyczne. Nawiasem mówiąc, nocna
jazda jawajskimi drogami to temat na fascynującą książkę
przygodową i dreszczowiec :-)
No, wystarczy tych tłumaczeń. Nie
weszliśmy, nie zdobyliśmy, puszkę piwa targałem przez pół dnia
na darmo i jeszcze zmarzliśmy niemiłosiernie. Chociaż nocne
przymrozki, po wiecznie rozgrzanej Dżakarcie, wspominam akurat jako
wspaniałą niespodziankę i wisienkę na torcie „podróży”.
Post nie dotyczy zatem sukcesu jako
takiego. Aczkolwiek, sam trekking dostarczył nam wielu
niezapomnianych przeżyć i rewelacyjnych spotkań z miejscowymi
miłośnikami gór. Będzie tylko część praktyczna, do przemyśleń.
Do Parku Narodowego Bromo-Tengger-Semeru
można dostać się z kilku stron. My wjechaliśmy samochodem od
strony Malang (Na oba wulkany prowadzi ta sama droga, która w pewnym
momencie rozwidla się. Są znaki, więc nie ma obaw, że
przegapimy). Nie wiem, jak wygląda kwestia procedur przed wejściem
na Bromo, ale na Semeru nie
dostaniemy się bez badania lekarskiego.
Badanie można wykonać w dowolnym szpitalu w Tumpang. Odwiedziliśmy
w tym celu Sumber Mentosa Hospital. Badania ograniczają się do
wypełnienia formularza, który potwierdza naszą doskonałą
kondycję i zdrowie. Do tego mierzymy ciśnienie, wagę i podajemy
grupę krwi. Badanie zajmuje około 15 minut i kosztuje 25.000 rupii
(7 złotych z groszami).
Pierwszy i główny base camp, to
miasteczko Ranu Pani, które jest położone mniej więcej na
poziomie 2000 m. n.p.m. Tutaj kończy się przygoda z samochodem.
Dalej trzeba iść pieszo.
W Ramu Pani wydawane są przepustki na wejście na szlak. Administracja działa w godzinach od 8:00 do 16:00. Jeśli przybędziemy po tej godzinie, musimy czekać na przepustkę do otwarcia administracji następnego dnia rano.
Koszt wstępu do Parku Narodowego:
obcokrajowcy: 217.000 rupii (62,00
PLN) / 1 dzień
miejscowi: 17.500 rupii (5,00 PLN) /
1 dzień
Należy liczyć się z 2-3 dniowym pobytem
na szlaku, czyli zabawa wcale nie jest tania.
W Ramu Pani możemy wypożyczyć wszystko
co niezbędne na
szlaku. Kuchenkę
gazową,
pojemniki z gazem, przewodnika
i tragarzy.
Nie ma z tym problemu.
Tragarze
cieszą
się szczególnym powodzeniem wśród nas – turystów.
Wynajem
kuchni gazowej: 30.000-50.000
rupii (9,00-15,00 PLN) /1 dzień;
Wynajem
pojemnika z gazem: 20.000 rupii
(6,00 PLN) / 1 sztuka;
Przewodnik/tragarz:
150.000-500.000 rupii (50,00-150,00
PLN)/ cały trekking;
Podstawowe
żarełko w knajpach na miejscu:
10.000 rupii (2,85 PLN).
Nie mieliśmy szczęścia i dojechaliśmy
do Ramu Pani po 16:00. Kimaliśmy zatem w samochodzie. Uwaga: już na
tym poziomie noce są bardzo zimne. Bez śpiwora, kurtki,
rękawiczek i czapek lepiej nie ryzykować.
Rano czekał nas kurs do administracji. Najpierw odbyło się spotkanie z przedstawicielami Parku Narodowego, na którym poruszono kwestie bezpieczeństwa w górach. Całe spotkanie prowadzono w lokalnym języku, więc ocknąłem się tylko przy słowach „selfie” i „pantera”.
Ważne: miejmy ze sobą kopię paszportu, badanie lekarskie, długopis do wypełnienia formularza i odłożone 8000 rupii (2,30 PLN) na znaczek do formularza. W formularzu wypełniamy dane członków naszej ekipy oraz szczegółowo zawartość plecaków – ilość ciepłej odzieży, śpiworów, namiotów i prowiantu. Strażnik sprawdzi to dosyć skrupulatnie. Na szlaku nie ma co liczyć na jedzenie (czasem gdzieniegdzie ustawią się miejscowi z przekąskami). Woda z jeziora przy drugim base campie (Ranu Kumbalo) po przegotowaniu jest zdatna do picia. Obowiązuje zakaz posiadania noży. Wszystkie noże są rekwirowane przez strażnika i można je odebrać po powrocie. Nadgorliwość ze strony przedstawicieli Parku Narodowego może wydawać się głupia, ale na poziomie 2500 m. n. p. m. nasz namiot i woda zamarzły. Na szczycie Semeru zdarza się, że odczuwalna temperatura spada do -10°C!!! Dobrze, że władze Parku dmuchają na zimne. Razem z nami zarejestrowało się ponad stu innych śmiałków (a to dopiero poranna fala). Nie wyobrażam sobie, ile osób znajdowało się w tym samym czasie na Bromo.
Baza Ranu Kumbolo. Są dwa obozowiska. Lepiej zanocować w tym dalszym, bo słońce operuje tam od wczesnego świtu. |
Czemu wspomniałem o przynajmniej 2-3
dniach, jakie należy przeznaczyć na Semeru? Z Ranu
Pani do kolejnego base campu,
Ranu Kumbolo,
powinniśmy dojść w ciągu 3-4 godzin (nam przebycie tego odcinka
zajęło ponad 7 godzin, ale to żadna wykładnia). Ranu Kumbolo
znajduje się na poziomie mniej więcej 2500 m. n. p. m. Ostatnia
baza, Kalimati – poziom około
2600 m. n. p. m., to również 4
godziny marszu. Z Kalimati atakuje się szczyt Semeru. Najważniejszy
jest wschód słońca, więc sam atak najlepiej rozpoczynać już
około 23:00. Podejście na szczyt zajmuje podobno 6-8 godzin, a
ostatnie 300 metrów jest mordęgą, gdyż wchodzimy po osuwających
się zboczach. W skrócie, zdobycie nowych dwóch metrów, opłacamy
utratą jednego. Z ciężkim plecakiem to niezła nauka pokory.
Trzeba założyć, że w ciągu jednego dnia nie damy rady maszerować
przez 12-14 godzin z obciążeniem
na plecach. Dodajmy też mroźne i
wilgotne noce, które skutecznie odbierają energię.
Dwie kwestie, które chciałem podnieść
to rozsądek i jeszcze raz rozsądek. Przypomnień w tej kwestii
nigdy za wiele. Wulkan Semeru to nie jakaś super wysoka góra, a sam
szlak, przez większą część drogi, nie jest ponad nasze siły. W
dolinach, słońce jednak zachodzi już po 17:00 i momentalnie robi
się nie chłodno, a mroźno! Ostatnią noc spędziłem w bluzie,
polarze, dwóch kurtkach trekkingowych, spodniach termicznych i
drugiej parze spodni trekkingowych. Do tego podwójne i grube
skarpety, czapka, kaptur i rękawiczki. A
same stopy dodatkowo zawinąłem w torbę foliową. Myślicie,
że było cieplej? Ani przez chwilę.
Fajnie, że są te badania kontrolne,
chociaż w praktyce to wielka lipa. Nawet, jeśli nie jesteśmy pewni
co do swoich sił, ale bardzo chcemy wejść na Semeru (bo wszyscy
mówią, że nie można być w Indonezji i nie podziwiać tych
zapierających dechu w piersiach widoczków ze szczytu wulkanu), nikt
nie stanie nam na przeszkodzie. Wystarczy wpisać w rubrykę, że
wszystko z nami OK i gotowe. Możemy iść. To jest ten pierwszy
rozsądek. Miejmy te same hamulce, które ratują nas w normalnym
życiu, poza wakacyjną pogonią i ekscytacją. Na Jawie jest
kilkadziesiąt innych wulkanów, a w całej Indonezji ponad setka.
A
drugi rozsądek? Opowiem na przykładzie jednego wieczoru, jaki
spędziliśmy w drodze na Semeru. Doszliśmy do drugiego base campu,
czyli Ranu Kumbalo (ok. 2500 m. n. p. m.), a że dochodziła 18:00 i
zapadał zmrok, rozbiliśmy namiot. Miejscowi masowo wędrują po
szlaku do późnych godzin nocnych. Światełka z latarek czołowych
tworzyły łańcuszek na tle głębokiej czerni okolicy. Obserwowałem
ten łańcuszek jeszcze długo po 22:00. Ludzie maszerują w
godzinach nocnych z prostej przyczyny. Jeśli zdołamy otrzymać
przepustkę przed 16:00, nikt nie kontroluje, kiedy wyjdziemy na
szlak. To nasza sprawa. Około godziny 19:00, w głębokich
ciemnościach, obok nas zaczęła rozstawiać namiot jakaś parka.
Okazało się, że mają tylko wewnętrzną sypialnię, a tropik
maszeruje z pozostałymi znajomymi, którzy przyjdą, ale nie wiadomo
kiedy. Dziewczyna zaczęła marznąć w oczach, więc
zakwaterowaliśmy ją w naszym namiocie, który sami zmuszeni byliśmy
opuścić, bo koedukacja mogła nie być dobrze widziana. Znajomi
dotarli po dwóch godzinach. W tym czasie, wielokrotnie parzyliśmy
wodę na kawę i herbatę dla zmarzniętej parki. Dobrze, że woda z
jeziora jest zdatna do picia (po przegotowaniu). Do jeziora nie można
wchodzić, co utrudnia nalewanie wody. Trzeba uważać, żeby nie
zmieszać wody z mułem, bo nie wiadomo, co to jest. Zdążyliśmy
pożegnać się z parką, kiedy rozeszła się fama, że jakaś
dziewczyna ma podejrzenie hipotermii. Nie wiem, jak to się stało,
że to my ganialiśmy naokoło tej dziewczyny. Ciężko też
powiedzieć,
czy faktycznie mieliśmy do czynienia z hipotermią. Dziewczyna
leżała, zawinięta w śpiwór po szyję, nie reagowała na to, co
do niej mówiliśmy i nie ruszała się. Szczęśliwie, w naszym
nieprzygotowaniu, mieliśmy koc
ratunkowy
termoizolacyjny,
czyli tzw. folię NRC (ukłony dla Doroty). O świcie, ta sama laska
szykowała się do wyjścia do ostatniej bazy – Kalimati. Grupa nie
zrezygnowała z podejścia na Semeru. Czy buchające w odstępach
dwudziestominutowych obłoczki z krateru mają aż taką siłę
przyciągania? Najwyraźniej tak.
Trekking przez 24h bez przerwy |
Ranu Kumbolo powoli zapełnia się |
Zwroty przydatne na szlaku:
Makasi Mas
– dziękuję, do mężczyzny
Makasi Ba
– dziękuję, do młodej kobiety
Makasi Bu
– dziękuję, do starszej kobiety
Makasi Pa
– dziękuję, do starszego mężczyzny
Sama sama
– odpowiedź na podziękowanie lub
na powitanie
Jo, Ja
– Cześć! (lub odpowiedź na przywitanie)
Mari
– Hej!, Czołem!
(jak
widzimy jedną osobę)
Mari Mari –
Hej!, Czołem!
(jak
widzimy grupę osób)
Do szczytu wciąż daleko, a i tak jest spoko |
Semeru dał sygnał, że wodę gotujemy już od 20 minut |
Mroźny poranek |
Mimo nocnej walki ze złym samopoczuciem jednej z koleżanek, ekipa nie zmieniła planów. |
Namiot podsuszony. Można wyruszać do Kalimati |
A reszta dogrzewa się po chłodnej nocy |
Ranu Kumbolo. Cywilizacja w obozie |
Trzeba liczyć się z dużą ilością pyłu na szlaku |
Kawa i miód z limonką ratują życie |
Śmieci zabieramy ze sobą w drogę powrotną |
Ostatni rzut okiem na odległy Semeru |
Po drodze zdarza się możliwość kupienia czegoś do przegryzienia, ale lepiej liczyć na siebie. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz