Trafiliśmy na nieciekawy
guest house w HK. Angel na imię miało to cudo. W sumie sami jesteśmy sobie
winni, bo kierując się promocją, wybraliśmy takie miejsce, a ja dodatkowo
zamiast jednej nocy, zabukowałem cztery i zapłaciłem z góry. Mizernie to
wyszło, lecz tym razem nie o tym.
Dzięki temu, że w naszym
szacownym pokoju wi-fi działało jedynie przy otwartych drzwiach i to bardzo
rzadko, zmuszeni byliśmy do przesiadywania na korytarzu. Na szczęście,
pozostali goście z naszego piętra szybko przywykli do przeskakiwania przez
nasze nogi i ekran komputera. To siedzenie tyłkiem na podłodze i niemoc w
wyegzekwowaniu tego c nasze, wymusiło już pierwszej nocy wypad w poszukiwaniu
wi-fi. Jesteśmy w końcu w HK, mieście nowych technologii, gdzie sieci powinny
opleść nasz komputer w stopniu nierozwiązywalnym. Z tą myślą udałem się na
zewnątrz w poszukiwaniu darmowego połączenia.
Zanim jednak komputer poznał
co to znaczy trzydzieści stopni gorąca i osiemdziesiąt siedem procent
wilgotności powietrza, zajrzałem na niższe piętra, w naiwności swojej sądząc,
że złapię jakieś inne połączenie albo klucz do sieci z tablic informacyjnych
pozostałych hosteli. Klucza do sieci, oczywiście, nikt nie udostępnił.
Usłyszałem jednak czyjś głos za jedną z krat i zagadnąłem o Internet. Po
długich wyjaśnieniach i po jeszcze dłuższym czekaniu na odpowiedź zza kraty,
usłyszałem dźwięk otwieranej zasuwy. Wpuszczono mnie do środka i oznajmiono, że
mogę skorzystać z wi-fi. Warunkiem jest jedynie opłacenie pobytu za jedną noc z
góry. Dobrze, że krata zamykała się dosyć wolno, bo wyskoczyłem czym prędzej na
korytarz. Cała operacja, od momentu postawienia przeze mnie pytania do chwili
wyskoczenia przez kratę, zajęła mniej więcej trzydzieści minut. Mało zrażony,
udałem się do sąsiedniego hotelu, licząc na większą wyrozumiałość. Na recepcji
wskazano mi jednak drogę do najbliższego Mc, gdzie też niezwłocznie się
znalazłem. W Mc wyskoczyło, oczywiście, ze dwadzieścia dostępnych sieci.
Problem polegał jednak na obowiązku zarejestrowania się, co skutkowało
ściągnięciem kasy poprzez sms. Minęła grubo ponad godzina od kiedy wyszedłem na
zewnątrz. Komputer zdążył już poznać co znaczy połączenie dużej wilgotności z
wysoką temperaturą i podzielał moje zdanie co do słuszności powrotu mimo nieukończonej
misji.
Stojąc na światłach
przed budynkiem guesthousu, obserwowałem mijające mnie twarze z odbitym na nich
wyświetlaczem współczesnej elektroniki. Wściekłość rosła. Sieć była na każdym
kroku, owijając mnie ze wszystkich stron i chciała, żebym ją złapał. Ja nie
mogłem jej jednak dosięgnąć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz