Z
Hong Kongu zawędrowaliśmy do Guanxi. Region ten słynie z malowniczych
krajobrazów. Jest tutaj wszystko, czego poszukuje turysta zakochany w
przyrodzie. Tarasy ryżowe, soczysta zieleń na każdym kroku, rzeki wijące się
pośród stromych wzniesień, sady i pastwiska z leniwie spoglądającymi na nas
wołami. Czas płynie wolniej. Mekką dla turystów jest miasteczko Yangshuo (lubię
te określenia, używane w stosunku do aglomeracji z trzystoma tysiącami
mieszkańców). Już po kilku pierwszych krokach wiemy, że wszystko tutaj zostało
zorganizowane z myślą o nas i o naszych portfelach. Sercem turystycznym
miasteczka jest West street, gdzie
nie sposób nie wpaść na jakiś stragan lub nie zostać zaproszonym do butiku z
koralikami. Sklepów odzieżowych jest również zatrzęsienie. Wśród wzorów na
koszulkach i sukienkach dominują motywy zwierzęce, wśród których króluje panda
i wszelaki kotowate. Chińczycy mają najwyraźniej słabość do futrzaków.
Zwraca
uwagę znajomość angielskiego na ulicach. To przyjemna odmiana i zdecydowane
ułatwienie dla turysty zagranicznego. W poprzednich miastach, nawet tych dużych
jak Pekin, Shanghaj, czy Nanjing, problem pojawiał się już na poziomie zakupu
kawy w budce serwującej różne odmiany kawy. A co dopiero przy wyborze dania z
karty menu albo przy okienku kasowym na dworcach kolejowych! W Yangshuo bariera językowa jest zdecydowanie
mniejsza, co nie znaczy, że nie korzystam z dwóch słówek, jakie udało mi się
zapamiętać (she she – dziękuję; nihao – cześć). Są niezawodne i wywołują
uśmiechy na twarzach moich rozmówców – pewnie przez słaby akcent.
West street i
uliczki do niej przylegające to w większości deptaki, zastawione stolikami
knajpek i restauracji. Uwagę najbardziej przykuwa jednak sieć budek
fastfoodowych German Hot-dog. Bułę serwują tutaj blond Europejki, które
wyglądają jakby zostały wypożyczone na czas wakacji od organizatora October
Fest. Prawdopodobnie w cenę buły wliczone jest ukradkowe spojrzenie, którym nie
sposób jest pań sprzedawczyń nie uraczyć, bo hot-dog kosztuje astronomiczne 25
RMB.
To
co należy podkreślić przy okazji Yangshuo, to fakt, że miasteczko wyłamuje się
ze schematu typowego ośrodka turystycznego. Przybyszów jest tutaj, rzecz jasna,
zatrzęsienie, a zatem nie brakuje tandety i błazenady, przygotowanej specjalnie
na ich przyjęcie. Na ulicach nie widać zbyt wielu turystów z Zachodu (jesteśmy
w lipcu, więc może to jest przyczyna). Mimo dużej liczby turystów, łatwo jest
zapomnieć o ich obecności i oderwać się od wakacyjnego zgiełku. Yangshuo
otaczają setki wzniesień. Wystarczy raptem kilka chwil, aby nawet pieszo znaleźć
się bliżej natury i w bezludnym miejscu.
Miasteczko
oferuje szereg atrakcji outdoorowych, jak wspinaczka, penetracje jaskiń,
kajaki. Można też spróbować spływu bambusową tratwą, choć popularność tej formy
rozrywki sprawia, że nad rzeką Li mało jest rzeki Li, a dużo turystów w
słomkowych kapeluszach, w większości wyposażonych w odblaskowe karabiny na wodę
i resztę odpustowego ekwipunku.
Doskonałą opcją są za to
rowery. Oferuje je każdy guesthouse. Wystarczy wsiąść na rower i
gdziekolwiek jechać na ślepo. Krajobrazy
gwarantowane, a sam przejazd rowerem przez zatłoczone miasto to doświadczenie,
które na długo utrwali się w pamięci.rzeka Li |
na Krakowskim Przedmieściu rower w stylu retro i koszykiem na bagietkę to ostatni krzyk mody, a tutaj to zwykły "przeciętniak" |
poziom kurczaka osiągnięty, pozostaje jedynie nim zagdakać |
kolejna partia bambusowych tratw ściągana przed wieczorem po turystycznych voyage'ach |
Piękne góry i rzeka
OdpowiedzUsuń