Pu’er
zawdzięczam spotkanie z karaoke, które przeżyłem niczym w transie tak
empirycznie, jak i duchowo. Musiało upłynąć trzydzieści jeden lat mojego życia,
aby ostatecznie, długie tysiące kilometrów od miasta rodzinnego W, w Pu’er, o którym
jeszcze dziesięć dni temu wiedziałem tyle co nic, przyznać, że karaoke to kawał
fajnej to zabawy. A to dlatego, że w Chinach karaoke to zupełnie inny wymiar
przeżywania.
Impreza
karaoke, na którą zostaliśmy zaproszeni przez przypadkowo poznanych młodych
chińczyków, mieściła się w wielkim i eleganckim hotelu. Wjechaliśmy na drugie
piętro. Do naszego pokoju prowadził labirynt korytarzy, równie eleganckich i
rozświetlonych, co fasada i parter budynku z gigantyczną recepcją na czele.
Wszystko wykończone drewnianymi listwami i złocone. Do tego lampiony z
kryształów a la Svarowsky, miękkie wykładziny, szerokie lustra i jeszcze więcej
złoconych elementów. Do tego należy dodać donice z tropikalną roślinnością oraz
kamienne posągi, również wypełnione złoceniami. Pozostańmy jednak przy kwestii
samego pokoju. To dopiero odmiana! Czyli nie żaden bar z muzyczką z komputera i
tekstem na ścianie, gdzie śpiewa kto chce, a w praktyce śpiewają co mocniej
wstawieni lub osoby, które mają przygotowane swoje piosenki i startują tylko do
takich. Najlepiej, jak znajdzie się ktoś z lepszym lub gorszym głosem, kto
czerpie przyjemność z możliwości zaśpiewania. Ten to ma dopiero fan i poklask
jednocześnie. Pozostali mogą oddychać spokojniej, bo tym razem ominie ich
zmaganie z mikrofonem.
W
takim Pu’er wylądowaliśmy w pokoju numer trzysta coś tam, co już pokazuje skalę
zainteresowania wieczorem z piosenkami. Pokój w klimacie VIP z przydzielonym
personelem do obsługi. Wnętrze w klimacie reszty kompleksu, a więc złocenia,
złocenia, drewniane wykończenia, złocenia, skórzane sofy, lustra i wielki
telewizor w złotej, a jakże!, ramie. Pokój jest zamykany i dźwiękoszczelny.
Spokojnie może się tutaj bawić i nadwyrężać struny głosowe grupa dziesięciu do
piętnastu osób.
Wybieramy
piosenki i teledyski, a z kilkunastu głośników zalewa nas potok mniej lub
bardziej znanych dźwięków. Mikrofon wędruje z ręki do ręki i nie omija nikogo.
Wszyscy chętnie uczestniczą i prezentują swój brak głosu. Śmiechu i pisku co
nie miara. Atmosfera jest bardzo kameralna, więc ewentualny lęk przed
ujawnieniem braku wrodzonych umiejętności wokalnych schodzi na dalszy plan.
Przekąski i piwo topnieją ale bez pośpiechu. Są jedynie dodatkiem do całej zabawy
i to nie najważniejszym.
Impreza
trwa od 20:00 do północy i nie widać w tym czasie nawet początków mordodarcia,
bełkotu, czy wokalistów z głowami, bezwładnie opuszczonymi na oparcie sofy. Jest
wesoło, kulturalnie i irytująco, a irytująco, bo mam w pamięci nasze polskie
wydanie karaoke. No chyba, że trafiałem nie w te miejsca co należało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz