Jeśli
ktoś, widząc w tytule słowo „autostop” liczy na złote rady,
triki i myki jak jeździć stopem po świecie – niech wejdzie sobie
na inne blogi i inne strony internetowe. Nie o tym tu będzie mowa.
Ale jeśli ktoś korzysta z tego środka transportu, zwłaszcza w
Azji, to te kilka słów może go/ją zainteresuje.
Wiemy
– ostatnio jesteśmy dość monotematyczni, a to głównie dlatego,
że od Kuala Lumpur jesteśmy ciągle w drodze na północ – do
Chin. Zatrzymujemy się w zasadzie tylko czasami i to wyłącznie
wtedy, gdy trzeba chwilę popracować. Słowem, poza autostopem,
nudy;) Niech więc to będzie ostatni post o tym.
Wyjeżdżając
kompletnie nie wiedzieliśmy, jak będziemy się przemieszczać.
Wyszło trochę samo – Rosja okazała się nie taka tania, potem
Mongolia, itd. Jazda stopem szła bardzo dobrze, więc zaczęliśmy
korzystać z tego coraz częściej, aż wreszcie ta forma
przemieszczania się zaczęła przeważać. Nie jest ona jednak celem
samym w sobie i nigdy nie była. Jest to raczej narzędzie – do
poznania ludzi, zaskakujących pytań, gimnastyki
lingwistyczno-migowej, a także lekcja pokory, cierpliwości i…
niezłe ćwiczenie fizyczne dla łydek.
Nigdy
wcześniej (prawie) nie korzystaliśmy z autostopu. Temat ten wydawał
się nam więc nieco egzotyczny. O ile Rosja to swojska słowiańskość,
od Mongolii i Chin zaczęła nas nachodzić refleksja, że autostop w
Azji to coś, na co trzeba mieć patent, trik, sposób, coś, czego
trzeba się uczyć. A do tego służą różne, lepsze i gorsze,
blogi, fora i inne źródła. My korzystamy tylko z jednego z nich,
hitchwiki. Można tu znaleźć wiele ciekawostek, nie tylko o
samym transporcie, które czasami mogą pomóc, np. jak w dużych
miastach dojechać na drogę wylotową, do bramek na autostradzie i
inne takie. Ale pomijając te drobne wyjątki, podstawową zasadą
„stopa” jest...brak zasad.
Dlatego,
po tych kilkunastu miesiącach, stwierdzamy, że wszelkie rady i
sugestie typu „Malezja jest łatwa”, a „Chiny trudne” można
sobie naprawdę darować. Jak znajdzie się dobra dusza, chętna do
pomocy, to podwózkę znajdziemy wszędzie, nawet w dużym mieście,
takim jak Hongkong czy Bangkok. I nie jest to bynajmniej zasługa nas
i naszych nadzwyczajnych umiejętności, chyba że ktoś za takową
uważa uśmiech i międzyludzką, codzienną uprzejmość. Wszystko
jest kwestią spotkania fajnych ludzików. Wtedy nawet jak w aucie
siedzi pięć osób to jakoś Was upchną, miejsce do zaparkowania na
chwilę też zawsze się znajdzie. Szczerze mówiąc, to naprawdę
żadna zasługa nasza czy innych autostopowiczów.
Czytając
podróżnicze fora, prawie na pewno prędzej czy później natkniemy
się na informację: „zawsze z góry ustal, czy rzeczywiście
jedziesz za darmo”. Na początku też tak robiliśmy, mając
przygotowany list w lokalnym języku lub jakoś się dogadując na
migi. Nigdy nie było z tym problemu. Kilka razy ktoś rzucił sumę,
mniej lub bardziej z kosmosu, wtedy po prostu dziękowaliśmy. Nikt
nie ma w końcu obowiązku nas podwozić i nam pomagać. Będąc na
Borneo, a nawet jeszcze w Indonezji, zrezygnowaliśmy z tego pytania.
Dlaczego? Po pierwsze, jeśli ktoś ma dobre intencje i chce nas
zabrać, bo i tak gdzieś jedzie, to dopytywanie się „for free???”
jest, delikatnie mówiąc, żenujące dla obu stron. Poza tym, jeśli
jednak ktoś będzie oczekiwał zapłaty, raczej nam to zasygnalizuje
na początku.
Po
trzecie i najważniejsze – wyjaśnianie idei autostopu jako
podróżowania bez pieniędzy jest problematyczne. Na początku
wydawało się, że tak będzie najszybciej i najłatwiej objaśnić,
o co nam chodzi. Może i tak. Ale równie łatwo idzie nam z
wyjaśnieniem „for fun”. A jeśli ktoś zna angielski, możemy
szerzej wyjaśnić, że dla nas to doskonały sposób na poznanie
ludzi, pogadanie, a czasu mamy dużo. I jest to w 100% zgodne z
prawdą. Jasne, oszczędności w długiej podróży są nie bez
znaczenia, jasne, ale tu, w Azji, uwaga!!!
Wielokrotnie
przekonywaliśmy się, że jeśli zaczynamy rozmowę, wplatając „for
free” itd., ludzie chcą nam kupować bilety na dalszą drogę,
robią zrzutki na stacjach benzynowych, chcą dawać, pieniądze (!),
jedzenie, ubrania... Tam, gdzie idea autostopu jest nieznana, często
napotkani kierowcy nie zdają sobie sprawy, że samo podwiezienie,
nawet na pace paru kilometrów, jest wielką pomocą i nie oczekujmy
więcej. Mówienie o pieniądzach, a raczej ich braku, niedostatku i
deficycie, prowadzić może do sytuacji, że ktoś bardzo chce nam
pomóc, ale nie wie jak. Kasy nie chcemy przyjąć, ale autobusu też
nie chcemy…- schizofrenia gotowa. W krajach buddyjskich i
muzułmańskich przyjmowanie i dawanie pomocy jest chyba nieco
bardziej zrytualizowanym systemem – nie nadużywajmy więc
gościnności, grzeczności i hojności. Piszę tak, ponieważ zdarza
mi się widzieć blogi małolatów, gdzie co i rusz czytamy o tym,
jaka to Azja jest „zaje...a”, bo każdy daje Ci kasę, kupuje
bilety na autobus, zaprasza na obiad (podobna kwestia jest z
couchsurfingiem, ale to temat na odrębny post). Nawet jeśli mamy
niewielki budżet, to pamiętajmy, że myślimy europejskimi
kategoriami i dla nas „mało” niekoniecznie oznacza to samo, co
tutaj.
Poza
tym, nikt nam w końcu nie każe jeździć.
Skąd
to wymądrzanie? :) Ano, z nauki na, li i jedynie, własnych błędach.
Ale grunt to wyciągać wnioski i nie powtarzać tego, co, moim
zdaniem, nie było najlepszym rozwiązaniem.Równie dobrze ludziom
łatwo jest zrozumieć "for fun" jak "no money".
I
choć i tak niektórzy ze śmiechem nam mówią „you are crazy”,
to jest to skuteczne.
Tytułem
podsumowania – czasem można wyczytać opinie, że w krajach, gdzie
ludzie nie znają idei autostopu, jest ciężko, bo koncept nie
istnieje. Guzik prawda. W końcu tu chodzi tylko o pomoc, która ma
nic nie kosztować tego, kto ją oferuje. Jest to więc bez
znaczenia, czy w danym języku istnieje odpowiednik słowa
"hitchhiking".
Ot,
voila, takie nasze skromniusie refleksje na końcówkę pobytu w Azji
Południowo-Wschodniej. Nie mam pojęcia jak sprawy mają się na
innych kontynentach.
Na
koniec prośba do autostopowiczów i nie tylko – jakie są wasze
refleksje w tym temacie? Czekamy na podobne opinie, hejty, refleksje,
przeżycia, historie nudne i mrożące krew w żyłach.
Poradom,
złotym myślom, mykom, patentom i autostopowym trikom mówimy
stanowcze „NIE”:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz