27
października. Dość sprawnie, jak na nas, już po 7:00 rano,
opuściliśmy Chonburi. Doszliśmy drogą Sukhumvit aż do pierwszego
dużego węzła z obwodnicą miasta. Przed nami pozostawała jeszcze
druga obwodnica i zarazem główna droga do Bangkoku (nr 7), którą
należało przeciąć. Droga ta znajdowała się jednak w dość
sporej odległości od punktu, w
którym
staliśmy (mowa o 12 kilometrach), więc wybór był prosty –
olewamy kolejny spacer z plecakami i łapiemy stopa już tutaj.
Postaliśmy
dosłownie chwilę i zatrzymała się pielęgniarka z pobliskiego
szpitala – nasz pierwszy dobry duch tego dnia. Jak się później
przyznała, specjalnie zrobiła zawrotkę i wróciła po nas.
Kochana! Wspólnie pomknęliśmy prosto do domu jej mamy, która
oczekiwała na warzywa od córki. Kolejnym etapem wspólnej
przejażdżki był szpital. Pielęgniarka pokazała się tam na
chwilę i przeskanowała legitymację pracowniczą. Wszyscy zatem
byli szczęśliwi. Szpital, bo pracownik według systemu był już w
pracy, pielęgniarka, bo mogła nam pomóc i my, bo to poświęcenie
było nieocenione. Pielęgniarka rozumiała mniej więcej w czym
rzecz z autostopem i dzięki niej sprawnie przejechaliśmy
najbardziej newralgiczny odcinek drogi. Wysadziła nas na „rest
area” tuż za węzłem dróg 331 i 344. To już nie pierwszy raz,
kiedy ktoś daje od siebie zdecydowanie więcej niż zakłada to sama
idea autostopu. Na Zachodzie ludzie częściej podrzucają tam, gdzie
sami mają bardziej po drodze. Zresztą, tak to powinno wyglądać. W
Azji natomiast, przez wzgląd na błędne myślenie, że jesteśmy w
potrzebie, ludzie dają zdecydowanie więcej od siebie i naprawdę
ciężko jest wymigać się od tej nadprogramowej pomocy. Tym razem,
również i nam nie pomogły wymówki. Pielęgniarka dopięła swego.
Staliśmy na drodze, która prowadziła już prosto do granicy
laotańskiej. Droga wyśmienita. Dwa pasy w każdą stronę, pas
zieleni pośrodku oraz spore pobocze. Zakładaliśmy dojazd do
granicy w ciągu dwóch dni. Tajlandia sprawiła nam jednak kolejną
pożegnalną niespodziankę. Po kilku minutach zatrzymał się
nowiutki pick up marki Isuzu z zabawnym kierowcą, który zmierzał
do swojej „darling”. Tak to w sposób kwadratowy próbował
określić swoją narzeczoną. Ale grunt, że dało się
porozumiewać! :)
Potem
był kolejny pick up. Tym razem z małżeństwem i championem kogutem
w klatce przywalonej drzwiami na pace pick upa. Pędziliśmy razem
300 kilometrów. Kogutowi zostało jeszcze kolejne 200 kilometrów,
więc szczerze życzyliśmy mu powodzenia. Ale już na Filipinach
przekonaliśmy się, że koguty to twarde dranie, więc 500
kilometrów na pace pick upa to dla nich małe miki. 300 kilometrów
jazdy spędziliśmy dyskutując o walkach kogutów, co było konikiem
naszego kierowcy i co również przypadło mu do gustu. Przydały się
filmiki z filipińskiej stacji telewizyjnej, która emituje non stop
relacje z walk kogutów oraz programy okołotematyczne. Chociaż
naszemu kierowcy nie wszystko w nich przypadło do gustu.
Filipińczycy uzbrajają koguty w skalpele, a zatem arena walk w
krótkim czasie spływa krwią męczeńską dziesiątków dzielnych
championów.
Z
pick upa przeskoczyliśmy na kolejny… pick up. To najszybszy środek
transportu w tym rejonie świata. Tuż po zachodzie słońca
dotarliśmy do miasta Udon Thani, jakieś 50 kilometrów od granicy! Kierowca
zostawił nas na stacji benzynowej, więc mimo zmierzchu, byliśmy
uratowani. Nie zdążyliśmy dobrze ustawić się na wyjeździe ze
stacji, kiedy zatrzymał się kolejny kierowca. Tym razem był to
nowiutki… pick up. Pierwszy raz tego dnia nie siedzieliśmy jednak
w środku. Było już tam pięciu chłopaków. Kolejnych dwóch
siedziało na dywanikach na pace. Jechaliśmy z nimi aż do granicy
laotańskiej, do miasteczka Nong Khai, czego nie zakładaliśmy nawet w najbardziej
optymistycznych planach. Jechaliśmy, żegnając się na dłużej z
Tajlandią. Żegnaliśmy się, pijąc z chłopakami lokalne whisky na
pace za jej zdrowie i wieczność. A Tajlandia żegnała nas
uroczyście, wznosząc ku rozgwieżdżonemu niebu dziesiątki
chińskich lampionów. Na dobre rozpoczynał się festiwal full
moon.
Kończąc butelkę whisky, byliśmy już myślami w Laosie. Granicę
mogliśmy jednak przekroczyć dopiero następnego dnia rano.
Plecaki jako tako przytwierdzone. Kogut przykryty drzwiami. Można jechać! |
Skrzyżowania, obwodnice, estakady. Beton, beton, beton. Ciężki chleb dla autostopowicza. |
Prawdopodobnie największy na świecie pomnik urna. Udon Thani. Tajlandia |
Wesoła drużyna z ostatniego pick upa na tajskim odcinku naszego autostopu do Chin. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz