3
listopada. Z Libą i Immanuelem rozstaliśmy się po 9:00 rano.
Wcześniej mocno lało, więc nie było sensu gnać na drogę i
taplać się w błocku. Gdy pogoda nieco uspokoiła się, wyszliśmy
na drogę G8511. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Dwie drużyny
autostopowiczów. Oni, licząc na szybką podwózkę do granicy i my,
mając nadzieję na dotarcie do Kunmingu, a przynajmniej do Jinghongu
(Xishuangbanna). Rosyjscy bracia mieli więcej szczęścia i wygrali
pojedynek. Już po 10 minutach mknęli czerwonym osobowym maleństwem
w stronę punktu kontrolnego. My postaliśmy kolejne 40 minut, ale ów
trud wynagrodziło Audi A4 z parą młodziutkich Chińczyków, którzy
pomknęli z prędkością światła prosto do Jinghong. Ich 3,5
litrowy silnik miał w dupie duży ruch i podwójną ciągłą.
W
Jinghong mogliśmy wreszcie ogarnąć kwestię bankomatu. Mieliśmy
zatem sporo kasy, ale nie było gdzie zjeść. Wyszliśmy na drogę
na głodniaka.
Parka
z A4 zostawiła nas w najlepszym z możliwych punktów do dalszego
autostopu w Jinghong, czyli na głównym rondzie wjazdowym, skąd
prowadzi droga do centrum miasta. Stąd również rozpoczyna się
dalszy odcinek autostrady G8511 do Kunmingu. Na chińskich
autostradach autostop jest czynnością mało skomplikowaną, więc
nie obawialiśmy się już o dotarcie do celu. Pierwszy stop mieliśmy
już po 10 minutach, drugi po 5 minutach, a trzeci po zaledwie 3
minutach :)
Chiny
witały nas zmieniającym się dynamicznie krajobrazem. Tak. Bez
dwóch zdań, autostrada G8511 na odcinku z Jinghong do Kunmingu
obfituje w niesamowite i zapierające dech w piersiach widoki.
Jeszcze w okolicach Jinghong dominują lasy deszczowe. Dość szybko
ustępują one jednak miejsca plantacjom herbaty, których to niepodważalnym sercem jest Pu'Er. Autostrada wiła się pomiędzy
pasmami gór, a my raz po raz byliśmy połykani przez
kilkusetmetrowe tunele. Mniej więcej 300 kilometrów przed
Kunmingiem skończyły się plantacje herbaty. Ich miejsce zajęły,
ciągnące się po horyzont, tarasy ryżowe. Jednym słowem, wszystko
to, po co przyjeżdżają turyści do Azji Południowo-Wschodniej
można znaleźć tutaj, na 500 kilometrowym odcinku autostrady G8511.
To
jednak nie koniec. Prawdziwe cudo zaczęliśmy obserwować mniej
więcej 100-150 kilometrów przed Kunmingiem. Złota jesień!
Pierwsza od tak dawna. To punkt przełomowy naszego wyjazdu. Koniec z
wysokimi temperaturami! Koniec z szortami i koniec z flip flopami.
Wreszcie będzie okazja do wypróbowania zakupionych po drodze
zimowych nakryć głowy: czapki-wilka z Dieng w Indonezji i
czapki-misia z Dhaki w Bangladeszu. W Kunmingu, szczególnie noce są
już chłodne. W ciągu dnia słońce pozwala jeszcze na spacer w
bluzie.
Ostatni
z kierowców, przesympatyczny pan, który bardzo chciał skomunikować
się z nami, ale zupełnie nie miał pomysłu jak to zrobić,
podrzucił nas pod samą bramę wejściową na teren osiedla naszego
hosta z CS. Autostop z Kuala Lumpur do Kunmingu uznajemy za
zakończony z sukcesem!!!
Czas
pomyśleć teraz o poważniejszych sprawach. Pierwszy z zimowych
zakupów już za nami. Poznani w domu hosta, Kanadyjka (Meg) i Turek
(Ilke), akurat wracali z krajów Azji Centralnej, w które to strony
i my wkrótce zamierzamy się udać. Mamy zatem kurtki zimowe (no
name) z Kirgistanu, tanie i prawdopodobnie po stokroć lepsze od
produktów zimowo-trekkingowych z ofert najznamienitszych
europejskich producentów. Nieco przypominamy oficerów KGB, ale kto
wie, może to i lepiej? :)
A od Syczuanu zapowiadają już spore ochłodzenie. Zresztą przekonaliśmy się o tym kilka dni później...
A od Syczuanu zapowiadają już spore ochłodzenie. Zresztą przekonaliśmy się o tym kilka dni później...
Nie sądziliśmy, że tak szybko utoniemy w śniegu przy autostopie. W drodze do Xiahe :) |
Panoramy z pogranicza prowincji Syczuan i Gansu. Miasteczko Langmusi. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz