Do uszu dochodzi bas z
kiepskiej jakości głośników. Rihanna coś piszczy i skrzypi o diamentach. Zdaje
się, że na Jonker street próbuje wjechać jakiś odpowiednik poloneza z
głośnikami pioneera zamiast tylnej kanapy. Bas smaga po mózgu i zatokach coraz
mocniej. Jeszcze nikogo nie widać, ale można iść o zakład, że zimny łokieć
wtoczy się niebawem na błyszczących alu-kołpakach. Zaraz, zaraz. Co to jest?
Amy Winehouse? Leonard Cohen? Rap jakby i coś z jazzu. W powietrzu
przekrzykują się Lady Gaga, House of Pain i Pet Shop Boys. Utwory przelatują z
nieokreślonego kierunku ponad dachami niskiej zabudowy dzielnicy. Zdaje się
weekendowe podrywy. Jak nad Bałtykiem.
Za rogiem, przez moment,
mignęło coś różowego. Motyl jakby, czy ważka. Na krótką chwilę Jonker street
zalała fala ostrych bitów prosto z Ibizy. Na pewno diodki tam świeciły, a w
każdym razie biła tęcza jaskrawych kolorów. Z pewnością nie był to też
samochód. Ciekawe rzeczy…
Ooo zbliża się azjatyckie
disco. Ten to dopiero rozkręcił dyskotekę. Wjeżdża. Światełka, kolorowe lampki
i miękkie pluszowe obicia. A pośród tych kolorów i miękkości siedzą dwie postaci.
Nad ich głowami kołysze się tuzin uśmiechniętych maskotek, a z dachu sterczy
gigantyczny motyl, rozkładając fioletowe skrzydła.
Muzyka huczy i łomocze, bo
trudno to inaczej nazwać. Rowerowa riksza
mija nas tempem, na jakie pozwalają mięśnie nóg i wiek jej właściciela.
Przy tej prędkości znakomicie prezentuje się komplet głośników, zmyślnie zainstalowanych
za siedziskami dla pasażerów.
Kicz nad kiczami? Być może.
Jedno jest pewne. Rikszarze z Melaki wiedzą, jak zwrócić na siebie uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz