Gdybyśmy zrobili
hipotetyczną ankietę, choćby w naszym kraju, pewnie ponad 70% osób
stwierdziłoby, że lubi podróżować. Ale co nas tak pociąga w jeżdżeniu po
świecie?
Co jest fajnego w
podróżowaniu?
Będąc „u siebie”, jesteśmy
niejako samowystarczalni. Wszystko wiemy, wszystko znamy. Nikogo nie musimy
pytać, prosić o pomoc. Za to, będąc „nie u siebie” nasza sytuacja zmienia się
diametralnie, bo jesteśmy zdani trochę na łaskę i niełaskę miejscowych. Ale to
wymusza na nas otwartość i śmiałość, co dla wielu na początku jest trudne. Ale
nie ma wyjścia. Po zapytaniu setnej osoby, już nigdy nie będziemy mieć z tym
problemu.
Oprócz pracy nad własną otwartością
i śmiałością, pracujemy mimowolnie nad naszą kreatywnością: jak tu dojechać do
celu, znaleźć nocleg i zjeść kolację i za wszystko zapłacić nie 15$, a 10$ za
dwie osoby. To co wydawałoby się niemożliwe, możliwym się staje i, mało tego,
jest z każdym dniem coraz łatwiejsze.
W podróży napotkamy miliardy
różnych, zaskakujących sytuacji, gdzie będziemy musieli radzić sobie z niemocą,
stresem, dziwnymi ludźmi (choć o wiele częściej z miłymi i ciekawymi), gdzie
trzeba będzie wykazać się umiejętnością twardych negocjacji, ale z wdziękiem i
w dobrym stylu. Będziemy musieli nauczyć się błyskawicznego podejmowania
trudnych decyzji. Coś Wam to przypomina? Czyż nie tak właśnie wyglądają
ogłoszenia rekrutujące młodych, drapieżnych pracowników korporacji? W podróży
mamy szansę rozwinąć te wszystkie cechy i umiejętności, wykorzystując je dla
siebie, a nie dla pracodawcy.
Są też i bardziej prozaiczne
dobre strony podróżowania: jemy rzeczy, których na co dzień nigdy byśmy nie
spróbowali i nie tylko nie musimy ich gotować, ale, co ważniejsze, zmywać! To
samo dotyczy sprzątania, odkurzania, itp. Za to często mamy czysty ręczniczek i
pościel, choć to nie my je pierzemy. Jasne, często też przyjdzie nam spać w
plenerze, na plaży, w namiocie, w hamaku, w jurcie, w pociągu, ciężarówce i w
wielu innych miejscach. Nie oceniając, czy lepszy nocleg w hotelu czy na plaży
na karimacie, chodzi o to, że podróż uczy nas niebywałej elastyczności i
dostosowywania się do zastanych warunków. Poza tym, tylko poza domem będziemy
mieć okazję doświadczyć takiej różnorodności miejsc do spania – od wygodnych
hoteli do kępy trawy.
Może to i ogromny banał, ale
dzięki podróżom mamy większą szansę spełnić swoje marzenia – małe i duże – raz doświadczyć, jak ja to nazywam, chwil
kontemplacji, gdzie istnieję tylko ja, otaczający mnie ludzie oraz krajobraz i
specyficzny kontekst. Jasne, przeżywamy je wszyscy prawie każdego dnia, ale ja
mam tu na myśli bardzo silne emocje i wzruszenia, które zapamiętuje się na całe
życie. W czasie tej podróży pierwsza z takich chwil była nad Bajkałem, pod
koniec maja, kiedy autem mknęliśmy o wschodzie słońca, słuchając rosyjskiego punk
rocka i śpiewając na całe gardło. Drugi tak bogaty w emocje moment nastąpił w
Laosie na pace ciężarówki. Wtedy mam ochotę tylko powiedzieć: „Trwaj chwilo,
jesteś piękna”. Można by wspomnieć jeszcze wiele innych zdarzeń, ludzi i
sytuacji, ale akurat te dwie rzeczy najmocniej zapadły mi w pamięć.
Jak widać, do fali emocji i
wzruszeń, nie są mi potrzebne spektakularne wydarzenia, tylko pozornie małe,
malutkie rzeczy, dokładnie takie, jakie opisał Vincent Delerm w genialnej
książeczce „Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności”. Bycie w podróży
zwiększa ich prawdopodobieństwo o 1000%.
Oto chodzi :D
OdpowiedzUsuń