na wylotówce z Ninh Binh spędziliśmy około 40 minut |
po czym zatrzymało się fajne pomarańczowe cudo |
i zabrało nas nawet nieco dalej niż to pierwotnie zakładaliśmy, czyli prawie 600 kilometrów, do Hue |
przed nocą postój w przydrożnej knajpie i zapalenie kadzidełek z prośbą o szczęśliwą dalszą podróż |
po 12 godzinach jazdy obudził nas wschód słońca |
kanapa okazała się wygodniejsza, niż mogliśmy przypuszczać |
wygodna do tego stopnia, że postanowiliśmy nie wstawać |
nasza pomarańczowa 10-latka zatrzymała się na poranną toaletę |
czynność ta jest codzienną rutyną |
wszystko ma lśnić i błyszczeć |
komu w drogę temu czas |
czasem jednak coś tam zazgrzyta lub zaświszczy i trzeba odrobinę pomajstrować przy silniku |
usterka okazała się drobiazgiem |
można zatem pomyśleć o jakimś śniadaniu |
biesiadujemy w najlepsze przy kurzych łapkach i nie ma znaczenia, że mówimy w różnych językach |
kwestię punktu, w którym kierowcy powinni nas zostawić na trasie, uzgadniamy z ich żonami i przyjaciółmi |
chociaż to też niezła ekwilibrystyka |
po jedzeniu czas na herbatę i papierosa. relaks |
w środku panują żelazne zasady: wewnątrz kabiny poruszamy się na bosaka |
po ustawieniu butów w kącie ruszamy dalej |
kto najedzony to i pośpi smacznie |
szkoda, że po 24 godzinach wspólnej jazdy musieliśmy się rozstać |
Podróż na wypasie! Super reporterka.
OdpowiedzUsuń