Chittagong, hotel EDEN
Nazwa nigdy nie była tak
myląca. Był to typowy okołodworcowy hotelik z podejrzanymi typkami włóczącymi
się po schodach i z niezmienianą pościelą. Pokój miał kosztować 600 taka, w końcu
recepcjonista zgodził się na 500, ale za pokój bez telewizora. Zapłaciliśmy więc
500, a boy hotelowy, odprowadzając nas do pokoju, zabrał po prostu odbiornik. W pokoju
nie było za bardzo okien – były za to podejrzane dziury w ścianach i równie
podejrzane plamy na prześcieradle. W łazience natomiast odkryliśmy zużytą
prezerwatywę w wiadrze. Po prostu RAJ ;)
Bogra, Red Chillies Guesthouse
Ten nocleg kosztował nas 2 800
taka i był jednym z bardziej normalnych. W cenie było niezłe, duże śniadanie. W
pokoju telewizor i wifi. Szkoda tylko, że recepcjonista, również przy każdej
okazji próbował nam wchodzić do pokoju, a na koniec sam sobie doliczył napiwek.
Mimo wszystko, te dwie noce wspominamy dość dobrze.
Dhaka, Suisse Garden Hotel
Jeden z nielicznych
czterogwiazdkowych hoteli w naszym życiu, za który sami zdecydowaliśmy się zapłacić.
To był nasz pomysł na romantyczne spędzenie Nowego Roku. Romantyczne, choć
kosztowne – 6000 taka. W cenie mieliśmy jednak dwa śniadania i dużo
wcześniejsze zakwaterowanie. Podobno również dostaliśmy teoretycznie droższy
pokój, a zapłaciliśmy jak za tańszy. Stało się tak ponieważ, gdy zobaczyliśmy
pierwsze dwa pomieszczenia, to od razu zdecydowanie zakomunikowaliśmy menadżerowi, że to chyba jakaś kpina jak na cztery
gwiazdki. Nie od dziś wiadomo, że gwiazdkowe standardy różnią się zasadniczo w
zależności od regionu geograficznego, ale tak marnej relacji jakości do ceny
dawno nie widzieliśmy. Za 6000 taka, na ten nocleg nie możemy narzekać, choć za
3x mniej w Wietnamie, Tajlandii czy Kambodży mielibyśmy prawdziwe luksusy.
Mymensingh, hotel Amir
International
W tej uroczej mieścinie nad
Bramaputrą udaliśmy się najpierw do hotelu Hera, polecanego na wikitravel. Nie wiem,
kto pisze te opinie na wiki, ale do tej pory te informacje sprawdzały się dla
nas bardziej niż LP i inne źródła. Do tamtego momentu. Hotel Hera w Internecie
był opisany jako tani, ale z dobrą, przyjazną obsługą wifi i śniadaniem w
cenie. Gdy tam jednak dotarliśmy, facet z recepcji rozmawiając z nami, nie
przestawał gadać przez telefon i jedyna interakcja w naszym kierunku
sprowadziła się do uporczywego wpatrywania się w mój biust (mimo bluzy zapiętej po szyję), do tego stopnia,
że musiałam mu zwrócić uwagę. Pokój był ok, ale bez Internetu i śniadania. Do przyjaznej
obsługi też można by się przyczepić…
Na szczęście 50 metrów dalej był hotel
Amir (1 700 za noc ze śniadaniem), gdzie zostaliśmy. Obsługa była nieco
milsza, pokój ładniejszy i atmosfera weselsza, bo imprezka ślubna. Był to jednak
dość dziwny pobyt, ponieważ byliśmy tam 3 noce i mimo wszystko, codziennie rano
się pakowaliśmy. Najpierw, bo za ścianą od 8.00 przeprowadzano głośny remont. Znów,
jak to często w takich wypadkach bywa, „zapomniano” nas uprzedzić. Potem, po
drugiej nocy mieliśmy już zmykać, ale ze względu na strajk kolei, musieliśmy się
wstrzymać i wyjechaliśmy dopiero następnego dnia rano. Przyznam z niechęcią, że
po raz pierwszy tak bardzo pokłóciłam się z obsługą. Zdarza mi się to bardzo
rzadko i raczej tylko wtedy, gdy jeżdżę jako pilot. Ale tutaj za dużo rzeczy
się skumulowało. Miała być ciepła woda, miał być prąd, miało być wifi. Tymczasem
zawsze brakowało przynajmniej dwóch elementów. Na nasze interwencje w recepcji
nikt nie zwracał uwagi, a nasze zażalenia kwitowane były przygłupim uśmiechem recepcjonistów, sprawiających wrażenie średnio rozgarniętych. No nic, był minęło.
Sylhet, hotel Gulshan
Hotel wyglądał jak z prospektu
radzieckiego kurortu, ale pan w recepcji był bardzo miły. Pokój nie był ani
zbytnio czysty, ani gustowny, ale płaciliśmy 600 taka. Była więc zimna woda, o
wifi można by pomarzyć, a czystość pościeli pozostawiała wiele do życzenia. Ale
za taką cenę nie ma co wybrzydzać.
Sreemangal, Tea Town Rest
house
Dotarliśmy tam po pierwszej w
nocy, budząc personel śpiący na podłodze za kontuarem recepcji. Wzięliśmy najtańszy
pokój za 700 taka, który byłby całkiem niezły gdyby nie ogromny pająk koło
łóżka. Powiedzieliśmy więc, że „room yes, spider no”. Chłopaki zaczęli się
śmiać, powiedzieli „no problem”, po czym go zdeptali i wyrzucili nam na
wycieraczkę.
Sreemangal, Green Leaf Hostel
Jeden jedyny w całym
Bangladeszu hostel z prawdziwego zdarzenia. Ładnie urządzony, z wszelkimi
wygodami (w tym ciepła woda i wifi). Obsługa bardzo miła i pomocna. Pokój (najtańszy)
za 1300 taka.
Podsumowując, nasze hotelowe
perypetie skłaniają do dwóch wniosków. Bangladesz był jedynym krajem, gdzie
przy wyborze zakwaterowania nie kierowaliśmy się przede wszystkim ceną. Jasne,
można by znaleźć tańsze noclegi. Tego jesteśmy pewni. Ale po raz pierwszy w
życiu „standard” tych najtańszych zwyczajnie nas przerósł. Możliwe, że 8
miesięcy w podróży zrobiło swoje i staliśmy się bardziej wygodni, bo też nieco
zmęczeni ciągłym przemieszczaniem. Z drugiej strony, w tańszych miejscach
(zresztą w zasadzie we wszystkich miejscach), nasza obecność była tak wielką
atrakcją i zaskoczeniem, że zaraz pół miasta wiedziało, gdzie mieszkamy, w
jakim pokoju, itd. Po „akcji ze szczotką” nie czuliśmy się gotowi na spanie w
najtańszych hotelach, których standardy bezpieczeństwa pozostawiają wiele do
życzenia.
Niemniej jednak, i jest to
nasz drugi wniosek, Bangladesz był także pierwszym krajem gdzie cena nie wpływała
jakoś znacząco na odczuwalny przez nas komfort. Płacąc 6-8 USD za noc, mamy
pewność, że luksusów, ciepłej wody, czystego łóżka i łazienki nie będzie i
ciężko, płacąc taką cenę narzekać. Ale gdy płaciliśmy jej trzykrotność, mając
ciągle w pamięci wietnamskie czy tajskie tanie i fajne noclegi, ciężko nam było
zaakceptować bengalski stan rzeczy.
Nawiasem mówiąc, jedną z nocy
przyszło nam spędzić w dyżurce panów kolejarzy (z powodu strajków pociąg
opóźnił się jakieś 9 godzin). Za darmo. I szczerze mówiąc, nie licząc cudownych
ludzi z CS, był to jeden z najprzyjaźniejszych noclegów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz