Gdy
się jest daleko od domu, siłą rzeczy, i często nieświadomie,
człowiek staje się znacznie bardziej otwarty na otaczającą go
rzeczywistość. Chłoniemy całym sobą nowe zapachy, dźwięki,
krajobrazy, wymiary przestrzenne i wszelkie inne wrażenia, które
oddziaływują na nasze wyostrzone zmysły. Rzecz jasna, najbardziej
otwieramy się na nowych ludzi.
W końcu to oni są najbardziej dynamicznym i interesującym czynnikiem związanym z nowym miejscem, w którym się znaleźliśmy. Stajemy się więc przede wszystkim bardziej otwarci na innych. Moim zdaniem, robimy to głównie z bardzo egoistycznych pobudek, choć ich rezultaty są pozytywne dla obu stron. Będąc daleko od rodziny, przyjaciół, ulubionych sklepów, znanych miejsc, często tęsknimy. Ale oprócz oczywistej tęsknoty za ludźmi, pojawia się również nostalgia za poczuciem bezpieczeństwa, poczuciem bycia w oswojonej przestrzeni. Fajnie jest być w nowym miejscu, ale miło jest również szybko to miejsce przekształcić w nieco mniej obce. Cały proces jest niezwykle prosty, ale jego rezultaty są wielkie. I bezcenne. Otwartość, uśmiech, krótkie „Dzień dobry” do portiera, „Dziękuję” do Pani w sklepie. Rzeczy te nic nie kosztują, nie wymagają wysiłku, specjalnych umiejętności, ani nawet wielkiej śmiałości. Są prawie wpisane standardową etykietę sąsiedzką. Tyle że u nas, na tzw. Zachodzie coś takiego jak wspólnota sąsiedzka już dawno przestała mieć rację bytu. Czy tu, gdzie obecnie się znajdujemy, istnieje ona w dalszym ciągu? Trudno powiedzieć, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że te „sąsiedzkie uprzejmości” są na wagę złota. Gdy brak bliskich osób, które kochasz, miło jest otaczać się dobrocią, uprzejmością i pogodą ducha innych osób, choćby nieznajomych. Tylko tyle i aż tyle. Gdy wracam zmęczona z pracy, po prawie dwóch godzinach spędzonych w niebotycznych korkach, w przepełnionym autobusie, w hałasie, pyle i kurzu, muszę się uśmiechnąć, widząc trzech panów parkingowych, w identycznych uniformach, którzy z szerokim uśmiechem krzyczą „Hello miss!”. Miło gdy Pani w sklepie Cię rozpoznaje, a jedzenie z okolicznej stołówy możesz czasem dostać „na kreskę”.
W końcu to oni są najbardziej dynamicznym i interesującym czynnikiem związanym z nowym miejscem, w którym się znaleźliśmy. Stajemy się więc przede wszystkim bardziej otwarci na innych. Moim zdaniem, robimy to głównie z bardzo egoistycznych pobudek, choć ich rezultaty są pozytywne dla obu stron. Będąc daleko od rodziny, przyjaciół, ulubionych sklepów, znanych miejsc, często tęsknimy. Ale oprócz oczywistej tęsknoty za ludźmi, pojawia się również nostalgia za poczuciem bezpieczeństwa, poczuciem bycia w oswojonej przestrzeni. Fajnie jest być w nowym miejscu, ale miło jest również szybko to miejsce przekształcić w nieco mniej obce. Cały proces jest niezwykle prosty, ale jego rezultaty są wielkie. I bezcenne. Otwartość, uśmiech, krótkie „Dzień dobry” do portiera, „Dziękuję” do Pani w sklepie. Rzeczy te nic nie kosztują, nie wymagają wysiłku, specjalnych umiejętności, ani nawet wielkiej śmiałości. Są prawie wpisane standardową etykietę sąsiedzką. Tyle że u nas, na tzw. Zachodzie coś takiego jak wspólnota sąsiedzka już dawno przestała mieć rację bytu. Czy tu, gdzie obecnie się znajdujemy, istnieje ona w dalszym ciągu? Trudno powiedzieć, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że te „sąsiedzkie uprzejmości” są na wagę złota. Gdy brak bliskich osób, które kochasz, miło jest otaczać się dobrocią, uprzejmością i pogodą ducha innych osób, choćby nieznajomych. Tylko tyle i aż tyle. Gdy wracam zmęczona z pracy, po prawie dwóch godzinach spędzonych w niebotycznych korkach, w przepełnionym autobusie, w hałasie, pyle i kurzu, muszę się uśmiechnąć, widząc trzech panów parkingowych, w identycznych uniformach, którzy z szerokim uśmiechem krzyczą „Hello miss!”. Miło gdy Pani w sklepie Cię rozpoznaje, a jedzenie z okolicznej stołówy możesz czasem dostać „na kreskę”.
I
choć tęsknota nie zniknie, to jednak jest trochę przyjemniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz