Powiedzmy sobie wprost:
standard podróżowania po Birmie, zwłaszcza w obrębie „Wielkiej czwórki”, czyli
Rangunu, Bagan, Inle Lake i Mandalay jest naprawdę do przyjęcia. Na dodatek,
mamy do dyspozycji cały wachlarz możliwości i opcji cenowych, jeśli chodzi o
autobusy: od rozwalającego się grata, kupionego w latach 80 od Indii po
luksusowe autokary ze stewardessami, chusteczkami nawilżającymi i red bullem z
rana:) Oczywiście, są to opcje najdroższe, ale ceny wcale nie są kosmiczne, np.
Inle Lake-Mandalay ok. 14 000 kiatów, czyli 14 USD. Źle więc nie jest. Ale
jeśli, mimo wszystko, chcecie wydać jak najmniej, oto kilka drobnych sugestii,
które może się przydadzą:) dla ułatwienia, przyjęłam przelicznik 1 USD=1000
kiatów, choć na grudzień 2014 1 dolar wart był około 1030 kiatów.
Najtańszą formą podróżowania
po Birmie (poza rowerem lub autostopem) są pociągi. Do wyboru mamy
ordinary/upper/sleeper class. Ta ostatnia (najlepsza) dostępna jest na
wybranych połączeniach. Ordinary class jechaliśmy tylko raz, z Mawlamaine do Kyaikhtiyo
(950 kiatów/os.) Dla porównania, autobus kosztował aż 7 USD/os. Upper class na
tej trasie była niewiele droższa: bodajże 1800 kiatów/os. I teraz uwaga: na
trasy nocne wyjątkowo nie polecamy tej najniższej klasy. Dbajmy o nasze plecy i
kręgosłupy! Ławki są drewniane lub
metalowe, a pociągiem rzuca na wszystkie strony. Do tego stopnia, że naszych
plecaków lepiej nie kłaść na górnych półkach, bo mogą spaść. Różnica cenowa
jest niewielka, a zaoszczędzimy na wizycie u rehabilitanta;) Jak dotąd, we
wszystkich krajach za swoje pieniądze jeździłam tylko najniższymi klasami, ale
te w Birmie przerosły moje możliwości;) Upper class jest daleka od bycia
wygodną i czystą, ale jednak jest dużo lepiej: mamy miękkie fotele, dużo
miejsca na nogi i czasem nieco lepszą toaletę. Pociągów nocnych nie brakuje,
np. Mawlamaine-Yangon, Kyaikhtiyo -Yangon (3000 kiatów) czy Mandalay-Bagan (ok.
7000). Pociąg z Mandalay do Hsipav (przez widokowy i legendarny wiadukt
Gotheik) odjeżdża o 4.00 rano (podstawiają go o 3.00), więc też można go do
nocnych zaliczyć (4000 kiatów). Wszystkie podane ceny są za upper class. Nie
trzeba dodawać, że te wszystkie pociągi są niemiłosiernie wolne. Niemniej
jednak tylko trochę wolniejsze od autobusów, a już na pewno bardziej
przewidywalne. Bilety kupujemy bezpośrednio na stacji. Czasem możemy je kupić
tylko przed odjazdem pociągu, czasem dzień wcześniej. Dlaczego? Nie wiem:)
Najpopularniejszą wśród
turystów formą podróżowania są autobusy. I teraz uwaga. Mając na względzie doświadczenia
tajskie czy wietnamskie, chcecie jechać na dworzec, aby bezpośrednio, czyli
najtaniej zakupić bilet. Płacicie jakąś kwotę, a potem się dowiadujecie, że
Wasz guesthouse mógł Wam załatwić bilet ze 3 dolary tańszy! Hmm…nie do końca
rozgryźliśmy system transportu autobusowego w Myanmar i rządzące nim prawa, ale
opisana wyżej sytuacja jest jak najbardziej realna. Jak więc zoptymalizować
koszty? Jak zwykle, kto pyta, nie błądzi. W Nyuang Shwe, czyli nad jeziorem
Inle Lake, zajrzeliśmy do jakichś dziesięciu różnych biur i w końcu za dwa
bilety do Nai Pyi Taw zapłaciliśmy, razem z pick upem z hotelu, 20 USD zamiast
32 USD proponowanych przez nasz guesthouse. Uwaga – za dokładnie ten sam
autobus! Nasze skromne doświadczenie pokazało, że akurat te miejsca, gdzie się
zatrzymywaliśmy, nieźle „zrzynały” na cenach transportu. Choć słyszeliśmy
również, że istnieją także uczciwe pensjonaty, z przystępnymi cenami. Myślę
jednak, że warto jest naszą gotówkę lokować w kilku miejscach, tak aby więcej
osób miało szansę zarobić oraz aby nikt nie stał się monopolistą, zmuszając
innych do zamknięcia swoich biznesów. Niestety, takie sytuacje się zdarzają
coraz częściej, dlatego im mniej korzystamy z miejsc polecanych przez LP, tym
nasze pieniądze rozejdą się w bardziej równomierny sposób. Warto mieć to na
uwadze.
Wracając jeszcze do kwestii
kupowania biletów na dworcach, należy powiedzieć, że (chyba) nie ma czegoś
takiego jak transport państwowy, gdzie są takie same ceny na każde połączenie.
A może i coś takiego jest, ale w takim razie, nie jest dostępne turystom.
Sprowadza się to do tego, że na dworcu znajdziemy dokładnie takie same biura
podróży jak w centrum miasta. Tyle że dworce najczęściej usytuowane są jakieś
15-20 km od centrum. Żadną miarą więc nie opłaca się kupować tam wcześniej
biletów. Lepiej zrobić to w jednym z biur podróży w centrum. Trzeba popytać w
kilku i wybrać to, co nam odpowiada. Rzecz jasna w małych mieścinkach lub
miejscach mniej popularnych, wyboru nie ma i jedyne co nam pozostaje to kupno
biletu na dworcu. A stawki zależą głównie od stopnia uczciwości bileterów.
Teraz kolejna ciekawostka:
istnieją połączenia, na które nie istnieją bilety (dla obcokrajowców). Autobus
jest, ale pani w biurze lub pan w hostelu, mówią nam, że nie ma takiego
połączenia. Powody są co najmniej dwa: albo ci ludzie faktycznie nie wiedzą o
takim autobusie, albo mają nieaktualne informacje, że obcokrajowcy nie mogą tam
jechać. Przykładowo, pytając w Rangunie o połączenia do Mrauk U, w jednym
biurze nam powiedziano, że w ogóle nie możemy tam wjechać, w drugim, że musimy
mieć specjalne rządowe pozwolenie za 100 USD, w trzecim, że wjechać możemy, ale
tylko samolotem albo łódką. Dopiero manager naszego hostelu (też obcokrajowiec)
zapewnił nas, że wjechać drogą można i najlepiej jechać do Magwe i stamtąd
szukać autobusów do Mrauk U. To miałam na myśli, pisząc w poprzednich postach,
że najlepiej zdać się na tych, którzy już gdzieś byli i/lub mieszkają w Birmie
i znają jej realia. Ale nawet oni mogą się mylić! Posłuchaliśmy rady managera
hostelu i nasza podróż do Mrauk U wskutek różnych, nieprzewidzianych
okoliczności, trwała równo dwie doby. Dwie noce spędzone w plenerze i częściowo
w rozklekotanych autobusach pamiętających lata 70, gdzie cała podłoga usiana była
worami z mąką, były męczące i dały nam się we znaki. Nie żałujemy tylko
dlatego, że całe te szalone 48 godzin było pełne przygód, niezwykłych spotkań i
zadziwiających sytuacji. Autostop skuterem z lokalnym policjantem, zdjęcia nad
rzeką Irravaddy czy szalona podróż marszrutką przez puste i piękne góry o
zachodzie słońca są wspomnieniami, które na długo nam zapadną w pamięć. Dlatego
było warto. Ale na miejscu, w Mrauk U, spotkaliśmy Kanadyjczyka, któremu jakimś
cudem udało się znaleźć biuro podróży w Rangunie, gdzie bezproblemowo kupił bilet
na bezpośredni autobus do Mrauk U za 20 USD ! My w sumie zapłaciliśmy 38
USD/os. Biur podróży w starej stolicy są setki, więc trzeba próbować. Nam się
aż tak nie chciało i zabrakło cierpliwości. Dlatego też zapłaciliśmy więcej i
zdecydowanie bardziej się wymęczyliśmy. Ale mieliśmy na to czas i na pierwszym
miejscu stawiamy przygodę:) Natomiast jeśli ktoś nie ma aż tyle czasu i źle
znosi przejazdy nocne lokalnymi „ogórkami” przez góry, to taka podróż może się
okazać skórką za wyprawkę. Nie zawsze mamy czas i siłę na kilkugodzinne
czekanie po nocy na dworcu lub na długą podróż niewygodnym autobusem.
Na marginesie: aby
zaoszczędzić, staraliśmy się głównie podróżować nocą, aby nie płacić za
noclegi. Jest to dość męczące, ponieważ godziny przyjazdów tzw. nocnych
autobusów są rzeczywiście nocne, tzn. 3-5 rano. Plusem jest to, że nie płacimy
10-20 USD za nocleg. My po takich dwu nocnych maratonach potrzebowaliśmy już
zwykłego łóżka, ale w sumie na 24 dni mieliśmy tylko 13 tzw. normalnych
noclegów. To pozwoliło nam nieźle przyciąć koszty. Jest jeszcze jeden aspekt
nocnych autobusów, o którym warto wspomnieć. Jak już napisałam, średnia
przyjazdu autobusów to 4-5 rano, a nawet wcześniej. Ale możemy być pewni, że na
miejscu, będą już na nas czekać „usłużni” kierowcy tuk tuków, którzy za
„jedyne” 3000 kiatów podwiozą nas pod hotel. W Birmie za 3000 kiatów możemy
pojechać z centrum miasta na lotnisku w Rangunie, jeśli dobrze się potargujemy.
Taką cenę wymienili nam miejscowi. A panowie tuk tukarze za taką samą kwotę
chcieli zawieźć nas jakieś 4 km dalej (było to w Bagan). Jeśli jesteśmy bardzo
zmęczeni, to faktycznie nie ma wyboru. Ale jeśli nie, siądźmy gdzieś na kawie
(na dworcu ZAWSZE jest otwarte jakieś miejsce) i poczekajmy na rozwój wydarzeń.
Opłaci się;) nas zaczepił jeden sympatyczny taksówkarz, oferując podwózkę na
wschód słońca do starego Bagan za w miarę rozsądną cenę. My się nie
targowaliśmy, a on nie zatrzymał się na
bramkach do miasta, gdzie obcokrajowcy płacą „daninę” (dla rządu) 15 USD/os.
Dzięki niemu, 30 USD zostało w naszych kieszeniach. Jeśli pojedziemy tuk
tukiem, możemy być pewni, że ten na pewno zostanie zatrzymany przez policjantów
na wjeździe.
Po Związku Myanmar możemy
również podróżować promami i łodziami. Ceny wahają się od bardzo niskich do
niebotycznych za bardzo luksusowe rejsy np. na trasie Mandalay-Bagan. Istnieją
także całkiem niezłe połączenia lotnicze wewnątrz kraju, ale z nich nie
korzystaliśmy, więc szczegółów nie znamy.
Autostop, o dziwo, działa
naprawdę dobrze. Jeździliśmy na krótkie dystanse, ale zawsze z sukcesem,
czekając max. 3 minut i nikt nigdy nie pytał o pieniądze. Raz zdarzyła nam się
nawet taka przejażdżka tuk tukiem. Zresztą w ogóle pod względem różnorodności
środków transportu, możemy doświadczyć bardzo fajnych wrażeń, jeżdżąc
przeróżnymi „wehikułami”. Nam w Birmie zdarzyły się m.in.: super wypasiony land
rover, skuter, traktor, tuk tuk, pickup, ciężarówka i motory. Autostop polecamy
z całego serca ze względu na niesamowitość Birmańczyków!
Podsumowując, na nasze
peregrynacje po Myanmar musimy przeznaczyć trochę więcej czasu niż normalnie
nam się wydaje, że starczy. Ale ilość przygód i niezwykłych spotkań wynagrodzą
nam trudy podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz