Mogłoby
się wydawać, że po miksie laotańsko-wietnamsko-kambodżańskich koncepcji
lokomocyjnych, środki transportu nie dostarczą nam już zbyt wielu emocji. Nic
bardziej mylnego. Ba, nawet więcej. Po dzisiejszym dniu musimy skorygować
własną definicję pojęcia ciężarówki.
Truck
w birmańskim Kinpun oznacza pojazd wielkości stara lub jelcza do przewożenia
osób, którym miejscowi pielgrzymi (plus garstka turystów) mogą dotrzeć w
pobliże świątyni, gdzie znajduje się złota skała. Paka ciężarówki została w tym
celu specjalnie zmodyfikowana.
Ramy zespawano, tworząc metalową sieć, na której zainstalowano siedem ław. Na każdej
ławie można dopchnąć po sześć osób i trzeba przyznać, że, z reguły, to
upychanie jest bardzo skuteczne. Dzięki temu, gdy kierowca gwałtowniej pokona
górską serpentynę, nie ślizgamy się po siedzisku. Ława nie jest wystarczająco
szeroka, ale obito ją miękkim materiałem, dzięki czemu jest gdzie pomieścić
kość ogonową. O całych pośladkach nie ma mowy. Co do nóg… No cóż. Jeśli
umiejętnie schowamy je pod ławę, półgodzinna jazda będzie bezbolesnym
przeżyciem.
Koszt
przejazdu w jedną stronę to 2500 kyatów (2,5 USD). Ciężarówka rusza w
momencie, gdy kierowca uzna, że ławy są już dostatecznie zapełnione pasażerami.
Ścisk
i brak wygody rekompensuje przyjemna świadomość, że opłata za przejazd zawiera
ubezpieczenie na życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz