Położone niecałe dziewięćdziesiąt kilometrów
na zachód od Szanghaju Suzhou jest znakomitą odskocznią od miejskiego zgiełku.
Co prawda, miejscowość liczy ponad półtora miliona mieszkańców i daleko jej do
dawnej wioski, ale po wielkich metropoliach jak Pekin czy Szanghaj, zaraz po
opuszczeniu pociągu, organizm sam z siebie przechodzi na niższy bieg. Nogi
zwalniają, a oddech wyrównuje się. Zmysły skupiają się na walorach otoczenia, a
nie na prawidłowości obranego kierunku albo sytuacji na przejściu da pieszych. Niewiele
trzeba, aby po krótkim odcinku jazdy rikszą lub taksówką, czy też jeśli wolimy,
po nieco dłuższym, około dwukilometrowym marszu ze stacji kolejowej, znaleźć
się w zaciszu wąskich i przyjemnych uliczek. A te kuszą mnogością lampionów,
klaksonami skuterów, zapachami pierożków z plecionych koszy i stolikami
kawiarenek, ustawionymi wzdłuż niejednego z wielu kanałów, dzięki którym Suzhou
jest często określane mianem Wenecji Wschodu.
Oprócz kanałów, Suzhou słynie również ze
swoich ogrodów, które na przestrzeni dwóch i pół tysiąca lat istnienia miasta,
tworzyły kolejne, panujące dynastie. W przeszłości była ich tutaj podobno
setka. Do dzisiaj większość nie zachowała się, a szybki rozwój miasta w XX i
XXI wieku dodatkowo skutecznie odbiera przestrzenie na tereny zielone, nie
mniej jednak, wciąż można tu podziwiać przynajmniej kilkanaście z tutejszych
ogrodów, a samo centrum sprawia wrażenie zielonego miasta.
Pierwszą obserwacją nie są natomiast w moim
przypadku kanały czy ogrody, a mnogość cukierń. Ulice dosłownie pękają od nich
w szwach. Można tutaj znaleźć wszystko, czego zapragnie nasze oko i kubki
smakowe, od babeczek i wafelki po konceptualne ciasta i torty. Jest kolorowo,
zmyślnie i co ważne bardzo smacznie. Przy czym, nie czujemy się jak w zwykłych
cukierniach. Raczej jak w ekskluzywnych butikach, gdzie przechadzając się wśród
gablotek z pysznościami, łapiemy w szczypce to co wpadło nam w oko i nakładamy
do specjalnych koszyczków. Koszyk nie wiadomo kiedy sam zapełnia się po brzegi.
Wieczorem, w świetle latarń i otoczeniu
kamiennych mostków, kwartał starego miasta jest wyjątkowo romantyczny. Kamienne
chodniki i część zabudowań przypominają o
świetności wielkich dynastii chińskich. Młodzież i studenci, a osoby w
takim właśnie wieku dominują na uliczkach, zapełniają stoliki i pozostałe wolne
przestrzenie nad kanałem. Jest gwarno i tłoczno, ale nie do przesady. Można
spokojnie przechadzać się i nie denerwować przy tej czynności jak to, niestety,
ma miejsce w okolicach Zakazanego Miasta albo Muru Chińskiego. Na każdym kroku
czekają stragany z różnymi ulicznymi specjałami i pysznościami. Łapiemy
pieczoną bułeczkę z sezamem i zmierzamy do placka z grzybami, siadamy przy
stoliku i już chodzi nam po głowie ośmiornica, serwowana na patyku w ostrej
panierce. Przełykając te uliczne przegryzki, zastanawiamy się nad kolejnym miejscem
do siedzenia. Do północy trzeba jeszcze spróbować prażonych ziemniaczków,
orzeszków i przeróżnej zieleniny. Na grillowane kurze łapki w marynacie jest
dla nas jeszcze za wcześnie, choć należy to szybko zmienić, bo te są najwyraźniej
traktowane jak delikatesy w okolicach Szanghaju (na ulicach Pekinu nie
widziałem kurzych łapek w takich ilościach).
Przed północą uliczki zupełnie pustoszeją i
życie przenosi się zapewne w nowszą część miasta, gdzie jest szeroki deptak,
kluby i więcej nocnych atrakcji. Kwartał starego miasta jest wtenczas zupełnie
cichy, a ciszę przerywa jedynie stukot ostatnich kramików, które straganiarze
przepychają po kamiennych uliczkach, udając się na zasłużony spoczynek. Panuje
przyjemny półmrok. W mokrych od deszczu uliczkach odbija się światło lampionów
i latarń. Wybija północ i nie ma nikogo, ale jest bezpiecznie. Nad spokojem i
bezpieczeństwem nocnych marków czuwają, nie znające snu, kamery monitoringu.
Miasto, a w szczególności kwartał
starego miasta, są, oczywiście, bardziej niż komercyjne. Klimat uliczek
pozwala, na szczęście, zapomnieć o tej nieuchronnej konsekwencji rozwoju
turystyki. Zapominając zatem o specjalnie przygotowanych dla nas sklepach,
restauracjach i hotelach, zapominając o bransoletkach, kolczykach i innych
świecidełkach, zapominając o Heinekenach, Carlsbergach i chorągiewkach
dziesiątek państw w quasi europejskich lokalach, oddajemy się w ręce wciąż
królującej tutaj historii .
|
Zaułek, do którego dociera mniej turystów, a takich jest tutaj sporo. |
|
Takie parki, robiące selfie fotki i zasłaniając widok innym, denerwują przechodniów na każdym kroku. |
|
Gorąco i duszno, więc mało kto rusza się z klimatyzowanych pomieszczeń. |
|
Jeden z tysięcy tutejszych ulicznych kramików. |
|
Amatorzy rybek i doświadczeni wędkarze walczą mimo zbliżającego się nieuchronnie zmroku. |
|
Na uliczkach starego miasta nie ma miejsca dla samochodów i riksz. Jest za to miejsce dla setek przemykających wśród przechodniów skuterów. |
|
Sprzątanie kanału. |
|
Knajpki nad jednym z kanałów. |
|
Kolejne knajpki nad kolejnym kanałem. |
|
Kuchnia na drodze to typowy w Chinach obrazek - w Suzhou nie jest inaczej. Serwują tutaj wszytko od przysmaków jak jajka w wywarze sojowym (tak podejrzewamy) i pierożki, po wszelkie możliwe kombinacje mięs i warzyw z ryżem lub kluskami. Do tego zmrożone Tsingtao i nie chce się odchodzić. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz