Ciężkie
lipcowe powietrze nad deptakiem przeciął głuchy świst, przerywając po
łobuzersku naszą rozmowę. Spacer wśród konarów historycznej flory wyspy Shamian
został zakłócony. Upierzona lotka – sprawca całego zamieszania – z impetem
uderzyła o płytkę chodnika, by już po chwili znaleźć się na trawniku. Ledwie
zdążyliśmy namierzyć punkt, w którym ostatecznie wbiła się w zieleń, gdy tuż
obok nas przemknęły dwie dziewczynki, o włos unikając zderzenia z naszymi
nogami. Lotka jest w końcu najważniejsza i należy ją znaleźć nawet za cenę
kilku bolesnych siniaków. Jak w zwolnionym tempie mrugnęło do nas stadko uśmiechniętych
pyszczków Hello Kitty, spoglądających na świat z ich spódniczek i
koszulek. Dziewczynki nie wiele myśląc,
dały nura w okoliczne krzewy. Rozpoczęło się gorączkowe przeczesywanie
trawnika. A wtórowały mu eksplozje śmiechu, zwątpienia i serie cieniutkich
pisków.
Jako
niedoszłe ofiary, niechcący staliśmy się świadkami dramatycznej walki z czasem.
Słońce odliczało już ostatnie minuty do zasłużonego wypoczynku. Fasady XIX
wiecznych budynków i otaczające je aleje figowców powolnie tonęły w wieczornej
szarówce. Nad rzeką Perłową niebezpiecznie uniosły się mgły. Jeśli lotka nie
znajdzie się na czas, dzisiejszy mecz pozostanie nierozegrany, a wyspa Shamian
na zawsze przywłaszczy sobie ten nieoczekiwany podarek.
Kanton
to, oczywiście, nie jedyne miejsce, gdzie szczęśliwie uniknęliśmy przykrych
konsekwencji rozgrywek w badmintona. W całej Azji Południowo-Wschodniej należy
mieć się na baczności. Nigdy nie znamy miejsca ani godziny zmiany w trajektorii
lotu zuchwałej lotki.
Zagrożenie
szczególnie nasila się bliżej zmierzchu i tuż po jego zapadnięciu. Gracze
często doświetlają sobie skrawek ziemi lub prowizoryczne pole do gry sprytnie
wykombinowanymi instalacjami świetlnymi i namiętnie przecinają powietrze
energicznym ruchem kończyn górnych. Świsty mogą przeciągać się do późnych
godzin wieczornych. W tym czasie lotka do znudzenia pokonuje ten sam odcinek
pomiędzy graczami, brzdąkając monotonnie na naprężonych siatkach kolorowych
rakietek. Od czasu do czasu moment kolejnego brzdąknięcia potrafi się
niebezpiecznie wydłużyć. Spotkało to zapewne nasze dwie dziewczynki. Dla
wprawionego obserwatora to sygnał, że zagrożenie może nadejść nieoczekiwanie i
z każdej strony. To znak, że lotka opuściła strefę wpływów jarzeniówek i
ludzkiego oka, udając się w nieznane. Jesteśmy zatem na łasce i niełasce mroku,
który z całą stanowczością splunie w odwecie tym, co w niego wystrzelono.
Pozostaje pytanie, w którą stronę i w kogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz