Wydaje się, że na przestrzeni ostatnich
sześciu lat nic w kolei transsyberyjskiej nie uległo zmianie. Pociągi były i
nadal są w czołówce pod względem punktualności. Komfort jazdy ten sam. Długość
przejazdu również. Nie ma na co narzekać. Są nawet pewne plusy. W niektórych
pociągach zamiast zwykłego pedału do spuszczania wody jest przycisk, który
uruchamia spłuczkę. Panie prowadniczki uśmiechają się i nawet zażartują, a na
dłuższej stacji otworzą ubikację, jeśli chodzi tylko o umycie pomidora do
kanapki! Czasem też zapytają czego człowiek potrzebuje, jak stoi ze szklanką od
kilku minut przy dystrybutorze z wodą. Diabeł tkwi jednak zawsze w szczegółach, a za takie uważamy
wagony restauracyjne.
Stary wagon wyglądał wewnątrz jak typowa
stołowaja. Kiczowate firanki i równie kiczowaty plastikowy obrus z frędzlami na
stole. Wazonik z serwetkami. Pieprzniczka i solniczka. Człowiek wchodził do
środka i nie spodziewał się nie wiadomo jakich luksusów oraz serwisu. Jedzenie
na poziomie średniej klasy baru mlecznego. Bez rewelacji, ale smacznie, a cennik
do przyjęcia.
Pamiętając o pierwszych wrażeniach i tym
razem nie mogliśmy nie odwiedzić ulubionego wagonu. Ten jednak zaskoczył nas
już od progu bijącą w oczy zielenią ścian, stołów, baru i foteli. Wszystko
tutaj jest w różnych odcieniach trawy. Wszystko dziwacznie sterylne. Na stołach
dekoracje w formie stroików z kwiatów rzeczno-jeziornych. Do tego miękkie i
komfortowe fotele. Człowiek rozsiada się w takim wygodnie i czeka na podanie
talerza. Czeka tak i czeka, czekanie zabijając zerkaniem na plastikową lilię
wodną i przeglądaniem powalających na kolana cen w menu. Solianka 270 rubli,
zakąski 90-200 rubli, dania firmowe 230-650 rubli, piwo 140 rubli, mocniejszy
alkohol 700-1200 rubli za butlę. Ceny zawrotne, co wyjaśnia, czemu jesteśmy
tutaj jedynie my i jeszcze trzech Niemców pogrywających w karty przy winku. Po
około dwudziestu minutach wędruje do nas herbata podana od razu z cukrem,
torebką i cytryną. W sumie fajnie, bo dzięki temu oszczędzamy na mnóstwie
czasochłonnych czynności, jak wkładanie torebki z herbatą do wody, słodzenie,
nabijanie cytryny na wykałaczkę i dorzucanie jej do zaparzonego już Liptona,
mieszanie... Spodeczek na torebkę od
herbaty nie jest przewidziany, ale na stole są przecież serwetki, które mogą za
taki posłużyć. Zza baru wychyla się taca z naszym zamówieniem. Pani kelnerka
zbliża się nieśpiesznie w naszą stronę. Na darmo szukać jakiegokolwiek grymasu na
jej twarzy. Jest kamienna w każdym gramie. Jedzonko ląduje na stole, a w ślad za nim również
nasze łyżki. Kelnerka odwraca się na pięcie. Jest już zaprzątnięta
niedokończoną rozmową z kucharkami.
Na myśl przychodzi tandetna zabawka w pięknym
i przyciągającym wzrok opakowaniu, która cieszy dopóki nie wyciągniemy jej z
pudełka. Dzisiejszy wagon restoran jest trochę taką zabawką dla spragnionego
wrażeń podróżującego pociągiem. Jest to specyficzna próba przeniesienia
zachodnich standardów na wschodnie podłoże, co raczej z góry skazane jest na
niepowodzenie. Dominuje chęć pokazania, że nasze jest takie samo jak wasze albo
i nawet lepsze. Pytanie, po co? Poza tym kto powiedział, że wschodnie ma być z założenia
gorsze? Jest po prostu inne. Swoje. I taką zabawkę pragniemy otrzymać. Bez
zbędnego pudełka, bez wstążek i błyszczącego papieru.
wagon restoran na trasie Moskwa - Irkuck w 2008 roku |
wagon restoran na trasie Moskwa - Ułan Ude w 2014 roku |
kaczeńce i inne lilie wodne jakie ukraszają stoły w wagonie restauracyjnym |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz