Oburzamy się, słysząc, że w innych
krajach ludzie zdolni są do zabicia pieseczka, sprawnego pocięcia
go szybkim ruchem tasaka i obojętnego wrzucenia do woka albo na
ruszt. Nasz zachodni kod kulturowy piętnuje to i surowo potępia.
Piesek jest w końcu do zabawy i do pilnowania domu, jest
niezastąpionym towarzyszem podczas długich letnich spacerów i
pobudza w nas pozytywną energię. Piesek jest jak członek rodziny!
Chińczycy i Wietnamczycy mają więc u nas przechlapane. Zresztą
nie tylko oni.
Całkiem niedawno CNN wypuścił materiał
poświęcony powszechnemu procederowi kradzieży psów w Azji
Południowo-Wschodniej. Jeśli spojrzeć na fakt, że każdego dnia
do Hanoi przyjeżdża do siedmiu ton psów z przeznaczeniem na
konsumpcję, jest to proceder zakrojony na dość szeroką skalę.
Dziennikarka zwróciła uwagę na fakt, że w ostatnich latach
dotychczasowe kanały dystrybucyjne z krajów ościennych – Laosu,
Kambodży i Tajlandii – zostały zablokowane, dzięki akcjom
obrońców praw zwierząt i organizacji międzynarodowych. W efekcie
nastąpił wzrost zainteresowania lokalnymi psinami. W wietnamskich
domostwach, szczególnie na prowincji, instaluje się klatki, które
mają zabezpieczyć psa przed kradzieżą. Ale to tylko tak na
marginesie.
Jak słyszymy o jedzeniu psa czy kota,
myślimy – barbarzyńcy! Podobnie jest z koniną. A cała Azja
Centralna zachwyca się walorami zdrowotnymi i przednim smakiem
końskich podrobów. Czuczuk,
czyli coś jak kiełbaska z końskiego tłuszczu, to rarytas na
kirgiskim stole. A dla nas konik to przecież piękne zwierzę do
dotknięcia, pogłaskania, pojeżdżenia i podkarmienia marchewką.
Azjatyckie, barbarzyńskie narody!
Myśląc w taki, a nie inny sposób o
innych kulturach, nieczęsto zastanawiamy się, jak z zewnątrz
wygląda pałaszowanie przez nas ton wieprzowiny i wołowiny. Dla
Muzułmanina już samo wąchanie wieprzowiny jest haniebne, a co
dopiero przełknięcie. Takiego mięsa nawet psu nikt nie da. Bo to
nie mięso a pod-mięso! Podobnie jest z Hindusami w niektórych
regionach Indii, gdzie trzymanie wołowiny lub mięsa w ogóle to
wręcz grzech (empirycznie sprawdzone przez Dorotę podczas
półrocznego mieszkania w Ahmedabadzie, w stanie Gujarat). A dla
mieszkańca Azji Centralnej jest tyle lepszego mięsa do wyboru. Jest
baraninka, jest konina, jest też wołowina i drób.
W ostatnim czasie Kirgizów bardzo
bulwersował fakt, że Chińczycy wyjedli im wszystkie osły. Chodzi
o budowę nowej drogi do Narynia. Mięso osła jest traktowane w Azji
Centralnej jak gorszy sort. Osioł jest nieczysty i wrzucony do
jednego wora ze świnią i psami. A dla Chińczyków z budowy były
to najzwyczajniej w świecie tony mięsa na czterech kopytach. Tony
mięsa, których szkoda było zmarnować.
Przewożenie setek psów w ciężarówkach
to wstrząsający obrazek. Wszystkie powrzucane bez ładu i składu,
łamiące swoje kręgosłupy i kości pod naporem własnych ciał.
Często ciche i nawet nie skomlące. Bo nie mają już siły. I
wiedzą dokąd zmierzają. Ale czy ten obrazek tak dalece odbiega od
innych zwierząt, wiezionych drogą lądową na niechybną rzeź? Czy
ktoś widział w jakich warunkach, w całej Azji przewozi się na
prowincji (albo w miastach) kury, krowy, świnie czy barany? Użalanie
się nad losem trzody chlewnej jakoś nie odbija się tak szerokim
echem w zachodnich mediach i zdecydowanie mniej bulwersuje. Czy pies,
kot albo koń są w czymś lepsze od innych stworzeń, że zasługują
na taką litość obywateli Zachodu? Czy może to przejaw zachodniej
hipokryzji w czystej postaci?
Warto w tym miejscu zacytować słowa
jednego z gości restauracji w Hanoi, który zgodził się rozmawiać
z dziennikarką wspomnianej już stacji CNN – Wy jecie i lubicie
świninę i wołowinę, a dla nas to psy są przysmakiem.
Sam jestem kociarzem i w życiu nie
wziąłbym do ust mięsa kota. Psa zresztą też nie. Co prawda, tak
na marginesie, być może mam to już bezwiednie za sobą, bo cholera
wie, co przez półtora roku pobytu w krajach Azji
Południowo-Wschodniej serwowano nam w zupach z gara i w całej reszcie
potraw z ulicznych garkuchni. Ale nie przeszkadza mi, że gdzieś na
świecie dla innych ludzi mogą one stanowić podstawę diety. Taka
laotańska a la świnka morska z rożna też mi nie przeszkadza. Mózg
małpy wyjadany z żywego zwierzęcia również toleruję. I
wysysanie z jajka prawie już ukształtowanego kurczaka też. Nie
mogę się oburzać, a nawet nie mam prawa, skoro sam reprezentuję
cywilizację, która uważa za stosowne i normalne wrzucanie do
wrzątku albo na rozgrzany olej żywego homara, raka czy inne
skorupiaki. Czy to nie jest identyczne bestialstwo i przejaw
barbarzyństwa?
Tutaj przydałby się system
zero-jedynkowy. Albo mordujemy wszyscy i nikt się nikogo o nic nie
czepia, albo wszyscy przechodzimy na dietę roślinną i
protestujemy, kiedy ktoś krzywdzi biedne zwierzę. To, rzecz jasna,
utopia, dlatego ważniejszym pytaniem wokół tematu jest:
Dlaczego 745 milionów Europejczyków (508 milionów – kraje UE) i 356 milionów mieszkańców Północnej Ameryki ma dyktować co i jak może jeść 4,31 miliarda Azjatów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz