Sezon
wakacyjny w Kirgistanie zaczyna się mniej więcej od czerwca i kończy wraz z
sierpniem, kiedy uczniowie wracają na szkolne zajęcia. Zagraniczni turyści wydłużają
go nieznacznie do końcowych dni września, a czasem i do pierwszych dni
października. Zimowy Kirgistan odkrywają głównie turyści z Rosji i sąsiedniego
Kazachstanu. Mieszkańcy Europy Zachodniej mają znacznie bliżej do alpejskich
kurortów, więc promocja Karakola czy Arslanbobu z reklamą typu „Szwajcaria
Kirgistanu” nie jest wystarczającą zachętą do wizyty. Widoki te same, a
odległość i koszt przelotu robi jednak swoje. Sezon zimowy ma jednak tę
przewagę, że miejscowe hostele są zdecydowanie mniej zatłoczone i nie śmierdzą…
A
czemu śmierdzą latem? Warto by podpytać o to nas samych, czyli zachodnich
turystów – śmiałków wysokogórskich i wielbicieli długodystansowych trekkingów
po niedostępnych i dzikich terenach kirgiskiej ziemi.
W
okresie zimowym hostele zamieniają się w bursy dla lokalnych studentów lub
studentów z niedalekiego Pakistanu i Indii, co szczególnie widać na południu, w
mieście Osz, gdzie w czasie trwania roku akademickiego pojawiają się tymczasowe
sklepy z indyjską odzieżą, biżuterią i przyprawami. Hostelowe kuchnie wypełnia
wtenczas wszędobylski zapach gotowanej soczewicy i gryzące nos curry. Zbliżający
się sezon letni wykurza nieco lokalnych studentów. Raz, że to końcówka roku
akademickiego i wakacje. Dwa, że styl bycia owych studentów nie do końca pasuje
zachodniemu turyście. Jasne. Generalizujemy.
Był to jednak temat częstych rozmów i dyskusji, które prowadziliśmy z
menadżerami lokalnych hosteli, pełniąc funkcję ambasadorów The Hostel Group.
To
jednak temat na kolejny post i debatę wokół odpowiedzialności w podróży. Zostańmy
przy temacie naszego smrodku...
Jak
to jest, że w alpejskich kurortach a nawet na naszym polskim, górskim podwórku,
dbamy o to, żeby nie śmierdzieć, a w takim Kirgistanie mamy to w dupie? Rozumiem,
że wielodniowe, a czasem i wielotygodniowe trekkingi, to temat bardzo
ekstremalny i czystość schodzi w nim na odległy plan. To jasne. I zresztą po to
pchamy się w te góry. Żeby zmęczyć się i pobyć w dziczy, sam na sam z naturą. Ale
po tych wszystkich wielodniowych zmaganiach z samym sobą, z własnymi słabościami
i często z ekstremalnym wysiłkiem, w końcu nadchodzi taki dzień, że wracamy do
cywilizacji. Do miasta. I nawet jeśli jest to wybitnie zakurzone i mało atrakcyjne
z naszej perspektywy miasteczko na końcu świata, nie jest to już ani odludzie,
ani tym bardziej dzicz. To Osz, na
przykład. To Karakol. To Batkien. To Dżalalabad. To Talas. To Nookat. To
miejsca, gdzie życie toczy się dokładnie tak samo, jak w miejscowości lub we
wsi, z której sami pochodzimy. Zdajemy się jednak tego zupełnie nie dostrzegać.
Dwa
lata azjatyckiej przygody były w naszym przypadku jednocześnie dwuletnią
obserwacją zachowań zachodnich podróżników i zachodnich imigrantów zarobkowych
w Azji. W Kirgistanie wątek turystycznego niedbalstwa, a co za tym idzie braku szacunku
do innych podróżników oraz miejscowej społeczności (na przykład wobec pracowników
hostelu czy hotelu) narzucił się sam. Wydaje się, że podróżnicy zapuszczający
się do Azji Centralnej, czują się lepszymi podróżnikami niż ci, którzy
przemierzają jedynie Azję Południowo-Wschodnią. Tamta część Azji to zaledwie
turystyczna igraszka. Każdy tam był. Wyzwanie to Azja Centralna – miejsce dla
prawdziwych twardzieli! I jeszcze ten mitologizowany Związek Radziecki. Po
prostu EKSTREM!
Hostelowa
kuchnia jest świadkiem narad ekspertów i znawców regionu, którzy przyjechali do
Kirgistanu pojazdami obklejonymi reklamami i naklejkami z nazwami odwiedzonych
regionów i państw. Na maskach i drzwiach logo wyprawy. Kto może to i mapkę z
trasą zamieści. Bo to od razu wiadomo po przejechanych milach czy kilometrach z
kim mamy do czynienia. Rally Mongolia, Rally GBR-Baikal Lake, Silk Road Rally i
inne Rally Rally oraz pozostałe motorowo-rowerowe ekspedycje turystyczno-badawcze
na najwyższym poziomie – sierpniowy Kirgistan zaroił się od przeróżnych
wehikułów i rowerów. Wszyscy obczytani i pełni porad. Wszyscy utytłani smarem i
utytłani pyłem. Bo w końcu można na środku podwórza reperować te swoje wehikuły.
Nasze prawo. Zapłaciliśmy te 10-30 USD za nocleg to nam się należy. Narzędzia
porozrzucane. Rowerowe sakwy rozpieprzone na lewo i prawo. Ktoś idzie z dętką
zawieszoną na szyi szukać wulkanizatora. Ktoś zasuwa na bosaka do sklepu. I co
z tego? – ktoś może słusznie zadać pytanie. A to – i w tym miejscu wypada
ponownie nawiązać do standardów alpejskich, polskich i każdego „zachodniego”
miejsca turystycznego – że w zachodnich hostelach raczej zwracamy uwagę na
naszą estetykę. Jakoś tak się składa, że będąc tam, owszem, przyjeżdżamy utytłani
i niemiłosiernie spoceni do hostelu, ale zaraz po rejestracji lecimy się umyć,
a zapocone ciuchy z plecaka przepierzemy lub oddamy do pralni. Tam o czystość
dbamy. A w takim Kirgistanie to nie obowiązuje. Przyjeżdżamy do hostelu i
zadowoleni z sukcesu ekspedycji, zostawiamy plecak z zakiszonymi ciuchami przy
swoim łóżku w dormitorium. Najpierw trzeba skoczyć na płow z airanem i samsę z
baraninką, a o dormitorium będziemy martwić się wieczorem, jak przyjdzie czas na
spanie. Do tego czasu fetor zabije wszystkie czyste i świeże rzeczy naszych
współlokatorów. Ale któż by sobie tym głowę zawracał? Przecież jesteśmy
podróżnikami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz