Odwiedziliśmy
ostatnio Pai – malutką, tajską mieścinkę na przedmurzu
Himalajów, wciśniętą między Birmę i Laos. Pai jest dość znane
w Tajlandii, zarówno wśród Tajów, obcokrajowców i Chińczyków (I tu, mały nawias lingwistyczny. Te dwie ostatnie
grupy podróżujących celowo oddzielam, bo dla samych Tajów są to
dwa odrębne segmenty turystów. Tajski termin falang
(farang), oznaczający dosłownie „Obcy” odnosi się tylko
do nie-Azjatów. Idąc tym tropem, Chińczyk jest Obcym, ale tylko
trochę).
Poza tym, myślę, że akurat zwłaszcza w kontekście Pai
należy mówić osobno o turystach z Państwa Środka i osobno o
turystach z tzw. Zachodu lub Północy. Ci pierwsi jadą tam w celach
krajoznawczych tudzież zakupowych. Nie jadą po to, aby się
„lansować”, bo ich styl ubioru (przeważają parasolki, długie,
zwiewne, kwiatowe sukienki i duże plecaki noszone z przodu)
stanowczo nie pasuje do standardów tzw. backpackerskiego szyku, a z
tego przecież Pai jest znane. Tak więc te trzy grupki: Tajowie,
Chińczycy i falang, ochoczo odwiedzają wieś Pai, rozkoszując się
pięknymi widokami w ciągu dnia i tanią whisky z Colą nocami. Nam
także Pai przypadło do gustu (między innymi z ww. powodów), ale
żeby od razu nazywać to miejsce ostatnią hipisowską komuną Azji
(bo takie nagłówki przewinęły mi się w Internecie), to gruba
przesada.
Wracając
do samego Pai, kilkadziesiąt lat temu była to wieś, przez którą
przechodził główny szlak przemytników opium. W latach 70 było to
więc miejsce o wątpliwej reputacji z szemranym towarzystwem,
nawiedzane regularnymi nalotami policji i wojska Kuomintang, czyli
Chińskiej Partii Narodowej.
W
latach 80 sytuacja nieco się uspokoiła. Wojsko zostało
oddelegowane bardziej na północ, do prowincji Nan, dzięki czemu
Pai stało się relatywnie bezpieczne, zarówno dla przybyszów z
zewnątrz, jak i osiadłych mieszkańców. Powstała asfaltowa droga
dojazdowa, pierwsze hotele i pensjonaty. I zaczęli napływać
pierwsi turyści.
W
2005 w wyniku katastrofalnej powodzi, miasteczko zostało poważnie
zniszczone. Turystyczna przyszłość Pai stanęła pod znakiem
zapytania. Ale podobnie jak wybrzeże andamańskie szybko podniosło
się po stratach w wyniku tsunami w 2004
roku, tak Pai w równie błyskawicznym tempie odzyskało dawny
wygląd i „luzacką” atmosferę. Dziś trudno sobie wyobrazić,
że znaczna część miasteczka była zrównana z ziemią.
Pai
oferuje wszystko, co do szczęścia potrzebne przybyszom z Zachodu.
Zróżnicowany standard zakwaterowania, niezliczone knajpy,
kawiarnie, sklepy z ciuchami, stragany z biżuterią – słowem, dla
każdego coś miłego. Nie dziwi więc fakt, że coraz więcej
obcokrajowców wybiera się tam na kilkudniowe wypady, które
przedłużają się nawet… do kilku lat. Mieszanych par, głównie
amerykańsko-tajskich, jest tu, zdaje się, nawet więcej niż w
innych częściach Tajlandii.
O
Pai krążą legendy jakoby chodziło o ostatni bastion hipisów.
Cóż, może kiedyś, może trzydzieści lat temu… Dziś z czasów
hipisowskich zostało co najwyżej zamiłowanie do sztucznych stanów
świadomości, dredów i kolczyków, za którymi jednak nic się nie
kryje. Żadna filozofia, nawet żadna ideologia. Idee hipisowskie
miały swój czas i miejsce oraz były ściśle powiązane z ówczesną
rzeczywistością. Rozwijający się kapitalizm, dwulicowe
kołtuństwo, wojna w Wietnamie – to przeciwko tym wszystkim
zjawiskom protestowały dzieci-kwiaty. Wtedy pacyfkom na szyi i
poszarpanym dzwonom towarzyszyła pewna otoczka. Oczywiście, co
najpierw było buntem, stopniowo stało się zwykłą modą, ale na
początku była jakaś Idea. Przynajmniej ja w to wierzę;)
A
dziś? Dziś nie ma przeciw czemu się buntować, bo jednak jest nam
zbyt wygodnie i zbyt dobrze. Dzisiejsza „rewolta” pseudo hipisów
z Pai ogranicza się do ozdobienia ciała tatuażem i przekłucia
pępka. Oczywiście, nie mam nic przeciwko, ale nie dorabiajmy do
tego ideologii! To chyba jedyna rzecz, która mnie osobiście mierzi
w Pai. Ciężko jest uwierzyć w bezkompromisowość tych młodych
dzieci bogatych rodziców z Zachodu, które sączą poranne (wcale
nie tanie!) Cappuccino na kawiarnianym tarasie głównej uliczki w
Pai. Oczywiście, na tarasie z obowiązkowym wifi, aby szybko
zamieścić na fejsie kolejną fotkę.
Jack
Kerouac przewraca się w grobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz